„Jeszcze śpisz?!” – Opowieść o końcu pewnego związku w polskiej rzeczywistości

– Jeszcze śpisz?! – głos pani Grażyny przeszył ciszę poranka jak nóż. Telefon wibrował na szafce nocnej, a ja, zaspana, ledwo rozpoznałam wyświetlone imię: „Mama Piotra”. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko sen, ale nie – jej głos był zbyt realny, zbyt natarczywy. – Wstawaj, trzeba zrobić śniadanie Piotrusiowi! – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na Piotra, który spał obok mnie, rozczochrany, z lekko otwartymi ustami. Przez chwilę miałam ochotę go obudzić i powiedzieć: „Zrób sobie sam śniadanie”, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Zamiast tego westchnęłam i odebrałam telefon.

– Dzień dobry, pani Grażyno – wymamrotałam.

– Dzień dobry? To już po siódmej! Kiedy ja byłam w twoim wieku, dom był już wysprzątany, dzieci nakarmione, a mąż miał kanapki do pracy! – usłyszałam w odpowiedzi.

Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę patrzyłam w sufit. Ile razy już to słyszałam? Ile razy czułam się niewystarczająca, leniwa, nie taka jak trzeba? Ile razy próbowałam rozmawiać o tym z Piotrem?

Na początku było inaczej. Poznaliśmy się na parapetówce u wspólnego znajomego. Piotr był duszą towarzystwa – opowiadał anegdoty z czasów studenckich, wszyscy się śmiali. Kiedy poprosił mnie o numer telefonu, poczułam się wyjątkowa. Nasza pierwsza randka – spacer po Starym Mieście, lody na Nowym Świecie, rozmowy do późna. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że każda nasza rozmowa będzie kiedyś kończyć się słowami: „Mama mówiła…”

Po przeprowadzce do jego mieszkania zaczęły się schody. Najpierw drobiazgi: Piotr nigdy nie wynosił śmieci, zawsze ja musiałam zmywać. Gdy zwracałam mu uwagę, tylko machał ręką:

– Daj spokój, Magda! Przecież to nie koniec świata! Zrobię to później…

Ale nigdy nie robił. Coraz częściej odwiedzała nas jego mama. Przynosiła schabowe i bigos w słoikach, układała wszystko w lodówce po swojemu i przyglądała mi się spod przymrużonych powiek.

– Magdaleno, ty nie prasujesz koszul Piotrka? – zapytała kiedyś, przeglądając jego ubrania.

– Prasuję… tylko ostatnio mam dużo pracy – odpowiedziałam spięta.

– Rozumiem… Ale mężczyzna lubi mieć porządek wokół siebie.

Piotr wtedy tylko się uśmiechał. Nigdy nie stanął po mojej stronie. Gdy próbowałam z nim o tym rozmawiać:

– Nie przejmuj się! Mama taka już jest. Przyzwyczaisz się.

Ale ja się nie przyzwyczaiłam. Coraz częściej czułam się jak służąca we własnym domu. Każdego ranka wstawałam pierwsza, żeby zrobić Piotrowi śniadanie – bo „mężczyzna nie może wyjść z domu głodny”. Po pracy robiłam zakupy, prałam jego rzeczy, planowałam wszystko od A do Z.

Moje przyjaciółki pytały:

– Magda, dlaczego to robisz? Czemu nie pogadasz z nim poważnie?

Próbowałam. Ale Piotr zawsze obracał wszystko w żart albo przytulał mnie i mówił:

– No już, nie przesadzaj.

Aż nadszedł ten dzień. Pani Grażyna weszła do mieszkania bez pukania – miała swój klucz. Siedziałam w piżamie na kanapie, gdy nagle stanęła nade mną.

– Ojejku! Tak witamy Piotrusia po pracy? – spojrzała na mnie z dezaprobatą.

Wieczorem wybuchła kłótnia.

– Nie wytrzymam dłużej! To nie jest życie! Nie jestem waszą służącą! – krzyczałam przez łzy.

Piotr patrzył na mnie zdziwiony:

– O co ci chodzi? Mama tylko chce pomóc…

Pomóc? Ona chciała wszystkim rządzić. A Piotr jej na to pozwalał.

Ostatnią kroplą była sobota, kiedy rozłożyło mnie przeziębienie. Leżałam z gorączką pod kocem, a Piotr wszedł do pokoju i rzucił:

– Magda, nie mam czystych skarpetek! Upierzesz mi?

Wtedy podjęłam decyzję. Następnego ranka spakowałam swoje rzeczy. Gdy Piotr zobaczył pustą szafę, zapytał tylko:

– Gdzie idziesz?

– Ratuję siebie – odpowiedziałam cicho.

Teraz siedzę w wynajmowanym mieszkaniu na Ochocie. Czasem jeszcze słyszę w głowie głos pani Grażyny: „Mężczyzny nie można zostawić głodnego!” Ale już wiem: mnie też nie można zostawić nieszczęśliwej.

Czy naprawdę można zmienić drugiego człowieka? Czy tylko siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?