Kiedy miłość znika: Historia zdrady po 27 latach małżeństwa
– Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że to koniec? – zapytałam, patrząc na Marka, który stał w progu naszej sypialni z walizką w ręku. Jego twarz była napięta, oczy spuszczone. W powietrzu unosił się zapach kawy, którą przed chwilą zaparzyłam, jakby codzienność próbowała przykryć absurd tej chwili. – Przepraszam, Aniu. Nie potrafię już tak żyć – odpowiedział cicho.
To był zwykły poniedziałek. Dzień jak każdy inny przez ostatnie 27 lat. Nasza córka Ola już dawno wyprowadziła się do Krakowa, a my zostaliśmy sami w dużym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Myślałam, że to będzie czas dla nas – na wspólne spacery, rozmowy, może podróże. Ale Marek od miesięcy był nieobecny. Znikał wieczorami, tłumacząc się pracą. Ja tłumaczyłam to sobie kryzysem wieku średniego.
Nie spodziewałam się, że wszystko rozpadnie się w jednej chwili. Że usłyszę: „Odchodzę do Magdy”. Magda – moja przyjaciółka od lat. Kobieta, z którą dzieliłam sekrety, śmiałam się i płakałam. Kobieta, która jeszcze tydzień temu piła ze mną wino w naszej kuchni i opowiadała o swoich problemach z mężem.
– Jak mogłeś? – wyszeptałam. – Jak mogliście?
Marek nie odpowiedział. Wyszedł, zostawiając mnie z ciszą tak gęstą, że aż bolała. Przez pierwsze godziny siedziałam na kanapie i patrzyłam w ścianę. Potem zadzwoniła Magda.
– Aniu… Proszę, wysłuchaj mnie…
Nie potrafiłam jej słuchać. Rozłączyłam się. Przez kolejne dni nie odbierałam telefonów od nikogo. Nawet od Oli. Nie jadłam, nie spałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt nudna? Zbyt przewidywalna? Czy powinnam była bardziej dbać o siebie? O nas?
Wspomnienia wracały falami. Nasz ślub w małym kościele na Pradze. Pierwsze mieszkanie na Żoliborzu – ciasne, ale pełne śmiechu i marzeń. Narodziny Oli i nieprzespane noce. Wspólne wakacje nad Bałtykiem, kłótnie o drobiazgi, pojednania przy herbacie.
Przez lata myślałam, że jesteśmy szczęśliwi. Że przetrwaliśmy najgorsze – chorobę mojej mamy, zwolnienie Marka z pracy, bunt nastoletniej Oli. Zawsze byliśmy razem. A teraz zostałam sama.
Po tygodniu Ola przyjechała do Warszawy.
– Mamo, musisz coś zjeść – powiedziała stanowczo, stawiając przede mną talerz zupy pomidorowej. – Wiem, że ci ciężko, ale nie możesz się poddać.
Popatrzyłam na nią i zobaczyłam w jej oczach troskę i strach. Była taka dorosła…
– Nie rozumiem tego wszystkiego – wyszeptałam. – Jak można tak po prostu przekreślić całe życie?
Ola objęła mnie ramieniem.
– Może tata był nieszczęśliwy… Może czegoś mu brakowało… Ale to nie twoja wina.
Czy naprawdę nie była to moja wina? Przez kolejne dni analizowałam każdy gest, każde słowo z ostatnich lat. Próbowałam znaleźć moment, kiedy coś zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy Marek coraz częściej wychodził z domu? A może wtedy, gdy ja byłam zbyt zmęczona po pracy i nie miałam siły na rozmowy?
W końcu zadzwoniła Magda.
– Aniu… Proszę cię… Spotkajmy się.
Zgodziłam się. Potrzebowałam odpowiedzi.
Spotkałyśmy się w małej kawiarni na Wilanowie. Magda wyglądała inaczej – młodziej, szczęśliwiej? A może to tylko moje wyobrażenie?
– Nie chciałam tego… To się po prostu stało – zaczęła niepewnie.
– Po prostu stało? – przerwałam jej ostro. – Zdradziłaś mnie. Ukradłaś mi męża.
Magda spuściła wzrok.
– Marek był nieszczęśliwy… Mówił mi o tym… Ja też czułam się samotna…
Słuchałam jej słów jak przez mgłę. Każde zdanie bolało bardziej niż poprzednie.
– Czy kiedykolwiek pomyślałaś o mnie? O tym, co czuję?
Magda rozpłakała się.
– Przepraszam… Naprawdę przepraszam…
Wyszłam z kawiarni bez słowa. Na ulicy poczułam zimny wiatr na twarzy i nagle ogarnęła mnie pustka. Ale też coś jeszcze – gniew. Na Marka, na Magdę, ale przede wszystkim na siebie. Za to, że pozwoliłam im wejść tak głęboko w moje życie.
Przez kolejne tygodnie uczyłam się żyć od nowa. Każdy dzień był walką – o sens, o motywację do wstania z łóżka, o uśmiech dla Oli. Zaczęłam chodzić na długie spacery po Łazienkach Królewskich. Zapisałam się na jogę. Powoli wracały kolory do mojego świata.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Aniu, życie jest krótkie – powiedziała mi cicho. – Nie warto tracić go na żal.
Te słowa zapadły mi w pamięć. Może rzeczywiście czas przestać analizować przeszłość i zacząć myśleć o przyszłości?
Marek czasem dzwonił. Chciał rozmawiać o podziale majątku, o formalnościach rozwodowych. Był uprzejmy, ale obcy.
Minęły miesiące. Nauczyłam się gotować tylko dla siebie. Odkryłam nowe książki i filmy. Poznałam kilka nowych osób na kursie fotografii.
Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: czy można naprawdę zacząć od nowa po takim ciosie? Czy kiedyś przestanę czuć ten ból?
Może to właśnie jest życie – ciągłe uczenie się odpuszczania i szukania sensu tam, gdzie wydawało się go już nie być. Czy ktoś z was też musiał zaczynać wszystko od początku? Jak znaleźliście w sobie siłę?