Pięć lat później: Czy rodzina jest ważniejsza od pieniędzy? Moja walka między lojalnością a sprawiedliwością

— Znowu o tym rozmawiamy? — głos Pawła drżał, choć starał się brzmieć spokojnie. Stał przy oknie, patrząc na szare niebo nad Warszawą, a ja siedziałam przy stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą.

— Paweł, minęło pięć lat. Pięć lat! — nie wytrzymałam. — Twoi rodzice nawet nie wspomnieli o zwrocie pieniędzy. Przecież to była ogromna suma. Wiesz, ile moglibyśmy zrobić przez ten czas?

Poczułam, jak narasta we mnie frustracja. Przez te wszystkie lata próbowałam być wyrozumiała. W końcu to była rodzina. Ale z każdym kolejnym miesiącem czułam się coraz bardziej oszukana i samotna w tej walce.

— Oni nie mają z czego oddać — Paweł odwrócił się do mnie, a w jego oczach zobaczyłam zmęczenie. — Wiesz, jak wygląda ich sytuacja. Tata po operacji, mama ledwo wiąże koniec z końcem…

— A my? — przerwałam mu ostro. — My też mamy swoje życie! Chciałam dziecko, mieszkanie na własność… Zamiast tego ciągle liczymy każdy grosz, bo pięć lat temu postanowiliśmy być „dobrzy”.

Paweł spuścił wzrok. Wiedziałam, że go ranię, ale nie potrafiłam już dłużej milczeć. W głowie słyszałam głos mojej mamy: „Nie pozwól im tego tak zostawić. To nieuczciwe!”. Mama nigdy nie rozumiała tej naszej „rodzinnej lojalności”. Dla niej sprawiedliwość była ważniejsza niż więzy krwi.

Pamiętam dzień, kiedy wszystko się zaczęło. Była jesień, liście spadały z drzew na naszym osiedlu w Ursusie. Siedzieliśmy z Pawłem przy stole, kiedy zadzwoniła jego mama.

— Pawełku… — jej głos był cichy i drżący. — Potrzebujemy pomocy. Tata miał wypadek w pracy, nie dostanie wypłaty przez kilka miesięcy…

Nie zastanawialiśmy się długo. Paweł był jedynakiem, a ja chciałam być dobrą synową. Pożyczyliśmy im 80 tysięcy złotych — wszystkie nasze oszczędności i jeszcze kredyt na resztę.

Na początku byli wdzięczni. Obiecywali, że oddadzą wszystko w ciągu roku. Ale potem przyszły kolejne problemy: choroba teścia, remont mieszkania po zalaniu, utrata pracy przez teściową… Każda rozmowa o pieniądzach kończyła się łzami i zapewnieniami, że „jeszcze trochę”.

Z czasem temat pieniędzy stał się tabu. Kiedy odwiedzaliśmy ich na Grochowie, udawaliśmy wszyscy, że nic się nie stało. Ale ja czułam ciężar tego długu za każdym razem, gdy patrzyłam na Pawła albo na nasze puste konto.

Moja mama była coraz bardziej zniecierpliwiona.

— Oni cię wykorzystują! — mówiła przez telefon. — Gdyby to była moja rodzina, już dawno bym ich postawiła do pionu.

Ale ja nie chciałam wojny. Chciałam tylko sprawiedliwości.

W zeszłym miesiącu sytuacja osiągnęła apogeum. Paweł wrócił z pracy późno, zmęczony i rozdrażniony.

— Dzwoniła mama — powiedział cicho. — Potrzebują jeszcze tysiąca na leki dla taty.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

— Nie! — krzyknęłam. — Dość! Nie damy im już ani złotówki, dopóki nie zaczną oddawać tego, co już im daliśmy!

Paweł patrzył na mnie długo w milczeniu. W jego oczach zobaczyłam ból i rozczarowanie.

— To są moi rodzice…

— A ja? Ja się nie liczę? Nasze życie?

Tej nocy spałam sama w sypialni. Paweł został w salonie.

Od tamtej pory między nami zapadła cisza. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo łzami. Przestaliśmy planować przyszłość. Nawet o dziecku przestaliśmy mówić.

W pracy też nie było lepiej. Koleżanki pytały:

— Coś się stało? Wyglądasz na przygnębioną.

Nie umiałam odpowiedzieć. Jak powiedzieć komuś, że twoje małżeństwo rozpada się przez pieniądze pożyczone rodzinie?

W końcu zdecydowałam się porozmawiać z teściami.

Pojechałam sama na Grochów. Teściowa otworzyła drzwi i od razu zobaczyłam w jej oczach strach.

— Chciałam porozmawiać o pieniądzach — zaczęłam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem.

Teściowa spuściła wzrok.

— Wiem, że jesteście w trudnej sytuacji… Ale my też nie mamy lekko. Chciałabym wiedzieć, kiedy możemy liczyć na zwrot choć części tej kwoty.

Przez chwilę panowała cisza.

— Kochana… My naprawdę chcemy oddać… Ale teraz to niemożliwe…

Wróciłam do domu z poczuciem klęski i jeszcze większego żalu.

Wieczorem Paweł próbował mnie objąć.

— Może powinniśmy im to darować? Przecież to rodzina…

Odsunęłam się.

— A co z nami? Z naszym życiem? Z moim poczuciem sprawiedliwości?

Nie wiem już, co jest ważniejsze: miłość do rodziny czy własne szczęście i poczucie sprawiedliwości? Czy można kochać kogoś i jednocześnie czuć do niego żal?

Czasem patrzę na Pawła i zastanawiam się: czy gdybyśmy wtedy podjęli inną decyzję, bylibyśmy dziś szczęśliwsi? Czy rodzina naprawdę jest ważniejsza od pieniędzy? A może to tylko wymówka dla tych, którzy boją się powiedzieć „dość”?