Po trzydziestu latach małżeństwa: kiedy miłość zamienia się w podejrzenie

— Znowu wracasz tak późno? — głos Małgorzaty przeszył ciszę naszego mieszkania jak nóż. Stała w kuchni, oparta o blat, z założonymi rękami i tym spojrzeniem, które kiedyś oznaczało troskę, a dziś wywoływało we mnie niepokój.

— Miałem zebranie, Małgosiu. Wiesz, jak jest w firmie przed końcem roku… — próbowałem mówić spokojnie, ale czułem, jak narasta we mnie zmęczenie. Ostatnie miesiące były wyjątkowo ciężkie. Nowy szef, nowe wymagania, presja wyników. Pracowałem od rana do nocy, by nie stracić stanowiska, które przez lata dawało nam stabilizację.

— Zebranie? — powtórzyła z ironią. — Czy może spotkanie z tą twoją sekretarką? — Jej głos zadrżał. — Myślisz, że nie widzę, jak się zachowujesz? Jak się uśmiechasz do telefonu? Jak pachniesz innymi perfumami?

Zamarłem. Przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Czy ona naprawdę myśli, że ją zdradzam? Po trzydziestu latach wspólnego życia?

— Małgosiu, proszę cię… — zacząłem, ale przerwała mi gwałtownie.

— Nie kłam! — krzyknęła. — Wiem, że coś ukrywasz! Nie jestem głupia!

Wyszedłem z kuchni, zanim zdążyłem powiedzieć coś, czego bym żałował. Zamknąłem się w łazience i spojrzałem w lustro. Zobaczyłem tam twarz zmęczonego mężczyzny, z siwymi włosami na skroniach i cieniami pod oczami. Czy naprawdę wyglądałem na kogoś, kto ma siłę na romans?

Przez całą noc przewracałem się z boku na bok. Wspominałem nasze początki: studenckie randki na Plantach w Krakowie, pierwsze mieszkanie na wynajmie, narodziny dzieci. Byliśmy wtedy szczęśliwi. Pracowaliśmy razem na wszystko — ona w szkole jako nauczycielka polskiego, ja w biurze rachunkowym. Wieczorami siadaliśmy przy stole i rozmawialiśmy o wszystkim. A teraz?

Rano Małgorzata była już chłodna i zdystansowana. Przy śniadaniu milczała, patrząc przez okno na ogród. Nasza córka Julia zadzwoniła z Warszawy — pytała o zdrowie mamy. Odpowiedziałem wymijająco. Nie chciałem martwić dzieci.

W pracy nie mogłem się skupić. Siedziałem nad dokumentami i myślałem tylko o tym, co się dzieje w domu. Koledzy żartowali przy kawie, ale ja czułem się jakby za szybą. Nawet szef zauważył moje rozkojarzenie.

Po południu zadzwoniła Małgorzata.

— Musimy porozmawiać — powiedziała cicho.

Wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Siedziała w salonie z kubkiem herbaty w dłoniach.

— Wiem, że coś się zmieniło — zaczęła bez ogródek. — Jesteś nieobecny. Nie patrzysz na mnie jak dawniej. Nie rozmawiamy już o niczym ważnym.

Usiadłem naprzeciwko niej i poczułem, jak ściska mnie w gardle.

— Małgosiu… Ja naprawdę tylko pracuję. Boję się o naszą przyszłość. O kredyt na dom, o twoje leczenie… Ty wiesz, że masz problemy z sercem. Chcę ci zapewnić spokój.

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Ale ja nie chcę pieniędzy ani spokoju! Chcę ciebie! Chcę czuć, że jeszcze jesteśmy razem! Że mnie kochasz!

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez tyle lat wydawało mi się, że najważniejsze to zapewnić rodzinie bezpieczeństwo finansowe. Że miłość to codzienna troska, praca, odpowiedzialność. A może się myliłem?

Wieczorem długo rozmawialiśmy. O tym, jak bardzo się oddaliliśmy przez te lata. O tym, że dzieci już dorosły i wyjechały z domu. O tym, że zostaliśmy sami i nie umiemy ze sobą być.

— Pamiętasz nasze wakacje nad morzem? — zapytała nagle Małgorzata. — Jak zgubiłeś obrączkę w Bałtyku i szukałeś jej przez godzinę?

Uśmiechnąłem się smutno.

— Pamiętam… Myślałem wtedy, że bez niej nie będę już mógł być twoim mężem.

— A teraz? — zapytała cicho.

Nie odpowiedziałem od razu. Bo czy obrączka jeszcze coś znaczy, jeśli nie potrafimy ze sobą rozmawiać?

Minęły kolejne dni pełne napięcia i niedopowiedzeń. Małgorzata coraz częściej zamykała się w sobie. Ja uciekałem w pracę jeszcze bardziej niż wcześniej. Czułem się winny i bezradny jednocześnie.

W końcu pewnego wieczoru znalazłem ją płaczącą w sypialni.

— Przepraszam cię… Może to ja zwariowałam… Może to przez te wszystkie lata samotności… — mówiła przez łzy.

Objąłem ją ostrożnie.

— To nie twoja wina. To my oboje pozwoliliśmy na to, żeby praca i obowiązki nas rozdzieliły.

Leżeliśmy tak długo w ciszy.

Dziś piszę te słowa i zastanawiam się: czy można odbudować coś po tylu latach milczenia? Czy wystarczy chcieć? Czy miłość naprawdę jest silniejsza od codzienności?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Może ktoś przeżył coś podobnego? Bo ja już sam nie wiem, gdzie popełniłem błąd…