Nie zasłużyłaś na moje łzy – Historia Anny z Gdańska
– Nie zasłużyłaś na moje łzy – powiedziałam w myślach, choć głos matki wciąż odbijał się echem w mojej głowie. Stałam przy zlewie, zmywając naczynia po niedzielnym obiedzie, kiedy ona weszła do kuchni, jak zawsze wyprostowana, z bursztynową spinką wplątaną w ciemne włosy.
– Nie zapominaj, Aniu: gdyby nie ja, w ogóle nie byłabyś człowiekiem – rzuciła z tą swoją lodowatą pewnością siebie. – Wychowałam cię na własnych rękach, znalazłam dobrego męża, pomagam z dzieckiem – a ty?
Zacisnęłam szczęki. Moje dłonie mechanicznie przesuwały się po talerzach, szorując je do czysta, jakby od tego zależało moje życie. Woda była gorąca, parowała mi pod nosem, ale nie czułam już ani ciepła, ani bólu. Byłam pusta w środku.
– Mamo, proszę… – zaczęłam cicho, ale ona już mnie nie słuchała. Zawsze wiedziała lepiej. Zawsze miała rację.
Od dziecka słyszałam, że jestem jej projektem. „Nie byłoby cię tutaj, gdyby nie ja” – powtarzała przy każdej okazji. Kiedy miałam siedem lat i przyniosłam do domu czwórkę z matematyki, usłyszałam: „Wstydziłabym się na twoim miejscu”. Kiedy miałam szesnaście i zakochałam się pierwszy raz, powiedziała: „On nie jest dla ciebie. Zniszczy ci życie”. Kiedy urodziłam córkę, Martynkę, przyszła do szpitala i pierwsze co powiedziała to: „Wygląda jak ja w twoim wieku”.
Mój mąż, Tomek, próbował mnie wspierać. Ale nawet on nie rozumiał tej więzi – tej pułapki – w którą wpadłam. „Anka, musisz jej postawić granice” – powtarzał. Ale jak postawić granice komuś, kto od zawsze był twoim światem? Kto cię karmił, ubierał, prowadził za rękę przez życie? Kto mówił ci, co masz czuć i myśleć?
W tamtą niedzielę wszystko się we mnie zagotowało. Matka usiadła przy stole i zaczęła mówić o tym, jak bardzo jest zmęczona pomaganiem mi z Martynką. Że Tomek za mało zarabia. Że powinnam wrócić do pracy w urzędzie miasta, bo „praca na pół etatu to nie praca”.
– Mamo, ja… – próbowałam coś powiedzieć.
– Co ty? Co ty możesz wiedzieć o życiu? – przerwała mi ostro. – Ja w twoim wieku miałam już dwójkę dzieci i dom na głowie! Ty masz wszystko podane na tacy i jeszcze narzekasz!
Martynka weszła do kuchni z rysunkiem w ręku. – Mamusiu, zobacz! – zawołała radośnie.
Matka spojrzała na nią chłodno. – Idź się pobawić do pokoju. Dorośli rozmawiają.
Martynka spuściła głowę i wyszła bez słowa. Poczułam jak coś we mnie pęka.
– Dość! – powiedziałam nagle głośno, aż sama się przestraszyłam własnego głosu.
Matka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Co ty sobie wyobrażasz? Że możesz mi się sprzeciwić? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?
– Tak! – krzyknęłam. – Właśnie tak! Mam już dość twoich wyrzutów! Dość tego wiecznego poczucia winy! Nie jestem tobą!
W kuchni zapadła cisza. Słychać było tylko kapanie wody z kranu.
– Aniu… – zaczęła matka łagodniej. – Ja tylko chcę dla ciebie dobrze.
– Nie! Ty chcesz dla siebie dobrze! Chcesz mieć mnie pod kontrolą! Chcesz być najważniejsza!
Łzy napłynęły mi do oczu. Ale nie pozwoliłam im spłynąć.
– Nie zasłużyłaś na moje łzy – wyszeptałam.
Matka patrzyła na mnie długo, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Wstała powoli i bez słowa wyszła z kuchni.
Tego wieczoru długo siedziałam przy stole. Tomek przyszedł i objął mnie ramieniem.
– Dobrze zrobiłaś – powiedział cicho.
Ale ja nie byłam pewna. Całe życie uczono mnie być grzeczną córką. Słuchać starszych. Nie sprzeciwiać się matce.
Następnego dnia matka zadzwoniła rano.
– Aniu… możemy porozmawiać? – zapytała niepewnie.
Spotkałyśmy się w kawiarni na Długiej. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety.
– Przepraszam – powiedziała nagle matka. – Może rzeczywiście za bardzo chciałam cię chronić… Ale bałam się o ciebie. O siebie też.
Patrzyłam na nią długo. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie tylko matkę-tyrana, ale też kobietę pełną lęków i niespełnionych marzeń.
– Mamo… ja też się boję. Ale muszę żyć po swojemu.
Uśmiechnęła się smutno.
– Spróbujmy jeszcze raz – powiedziała cicho.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy naprawdę blisko. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie o moim życiu.
Czasem zastanawiam się: ile łez trzeba wylać, żeby nauczyć się być sobą? Czy można kochać kogoś i jednocześnie postawić mu granice? Może właśnie na tym polega dorosłość…