Nie jestem Martą – Prawdziwa historia o zagubionej tożsamości i rodzinnych tajemnicach

– Marto, pospiesz się, autobus zaraz odjedzie! – głos mamy rozbrzmiewał w kuchni, a ja stałam nieruchomo przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie. Marta. To imię zawsze brzmiało dla mnie obco, jakby ktoś przykleił mi je na siłę. W szkole wołali: „Marta, podaj zeszyt!”, „Marta, idziesz z nami?” – a ja czułam się jak aktorka grająca rolę, której nie rozumie.

Tego dnia wszystko się zmieniło. Wracałam z zajęć, gdy pod blokiem zaczepiła mnie kobieta. Miała ciemne włosy, oczy podobne do moich. – Przepraszam… – zaczęła niepewnie. – Czy ty masz na imię Marta? – Tak – odpowiedziałam, choć w środku coś się we mnie buntowało. – Wiem, że to dziwne… Ale ja… jestem twoją matką.

Zamarłam. Przez chwilę świat przestał istnieć. Kobieta patrzyła na mnie z nadzieją i bólem jednocześnie. – To jakiś żart? – wyszeptałam. – Nie, kochanie… Ja cię nie zostawiłam z własnej woli. Musiałam… Byłaś taka malutka… – Jej głos załamał się.

Wróciłam do domu na drżących nogach. Mama siedziała przy stole, obierając ziemniaki. – Coś się stało? – zapytała, patrząc na mnie uważnie. Chciałam jej powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Bałam się prawdy.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły się pytania: Kim jestem? Czy naprawdę jestem Martą? Czy ta kobieta mówiła prawdę? W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam mamę:

– Mamo… czy ja jestem twoją córką?

Zamarła. Nóż wypadł jej z ręki na blat. – Co ty mówisz? Oczywiście, że jesteś moją córką! – Ale… spotkałam kobietę, która twierdzi, że jest moją matką biologiczną.

Mama pobladła. Przez chwilę milczała, a potem zaczęła płakać. – Przepraszam cię… Tak bardzo cię kocham… Bałam się, że cię stracę…

Wtedy usłyszałam całą prawdę. Urodziłam się jako Zuzanna w małym miasteczku pod Lublinem. Moja biologiczna matka była bardzo młoda i samotna. Oddała mnie do adopcji, bo nie miała innego wyjścia. Moi obecni rodzice przyjęli mnie z otwartymi ramionami i dali mi nowe imię: Marta.

Poczułam się zdradzona i zagubiona. Przez całe życie żyłam w kłamstwie. Moje imię, moje wspomnienia, nawet moje zdjęcia z dzieciństwa – wszystko było częścią historii, którą ktoś dla mnie napisał.

Nie potrafiłam rozmawiać z mamą przez kilka dni. W szkole byłam nieobecna duchem. Przyjaciółka, Kasia, próbowała mnie pocieszyć:

– Marta… czy raczej Zuzanna? – zażartowała niepewnie.
– Sama nie wiem, kim jestem – odpowiedziałam cicho.
– Jesteś sobą. To najważniejsze.

W końcu zdecydowałam się spotkać z biologiczną matką. Umówiłyśmy się w kawiarni na rynku. Siedziała już przy stoliku, nerwowo bawiąc się łyżeczką.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedziała drżącym głosem.
– Chcę znać prawdę – odpowiedziałam stanowczo.

Opowiedziała mi o swojej młodości: o biedzie, samotności i strachu przed przyszłością. O tym, jak codziennie myślała o mnie i żałowała swojej decyzji.

– Czy możesz mi wybaczyć? – zapytała cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W środku czułam gniew i żal, ale też współczucie.

Wróciłam do domu późno wieczorem. Mama czekała na mnie w kuchni.

– Przepraszam cię za wszystko – powiedziała przez łzy. – Kocham cię jak własną córkę.

Objęłyśmy się i płakałyśmy razem długo w ciszy.

Minęły tygodnie. Spotykałam się z obiema mamami: biologiczną i adopcyjną. Każda z nich była częścią mojej historii. Zaczęłam rozumieć, że nie muszę wybierać między nimi ani między imionami.

Najtrudniejsze było wybaczenie. Sobie – za to, że byłam zła na cały świat; mamom – za ich decyzje; losowi – za to, że postawił mnie w takiej sytuacji.

Dziś mam dwadzieścia lat i nadal szukam siebie. Czasem budzę się w nocy i pytam: Kim jestem? Marta czy Zuzanna? A może po prostu sobą?

Czy można naprawdę wybaczyć przeszłość? Czy to imię definiuje naszą tożsamość? Może najważniejsze jest to, co sami wybierzemy?