Dlaczego On Ciągle Porównuje Mnie do Swojej Byłej Żony?
– Znowu zrobiłaś zupę pomidorową? Wiesz, że mama zawsze mówiła, że zupa Ewy była najlepsza – usłyszałam głos Michała, mojego męża, zanim jeszcze zdążyłam postawić talerz na stole. Przez moment miałam ochotę rzucić chochlą i wybiec z kuchni. Zamiast tego uśmiechnęłam się sztucznie i odpowiedziałam: – Może kiedyś nauczysz mnie jej przepisu.
W środku jednak czułam, jak coś we mnie pęka. To nie był pierwszy raz. Od kiedy zamieszkaliśmy razem, a szczególnie odkąd jego matka zaczęła nas częściej odwiedzać, porównania do Ewy – jego byłej żony – stały się codziennością. Czasem subtelne, czasem wypowiedziane wprost, zawsze jednak raniące.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy spotkałam teściową. Pani Halina spojrzała na mnie z góry do dołu i powiedziała: – Ewa zawsze miała wszystko pod kontrolą. Zawsze wiedziała, co Michał lubi na śniadanie. – Uśmiechnęła się chłodno. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że to dopiero początek.
Z czasem zaczęłam zauważać, że Michał nie tylko porównuje mnie do Ewy w kuchni czy przy stole. Robił to także w drobnych gestach: – Ewa nigdy nie zapominała o rocznicach. Ewa zawsze prasowała mi koszule na czas. Ewa potrafiła rozmawiać z moją mamą bez cienia nerwowości.
Z każdym kolejnym dniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Jakby wszystko, co robiłam, było tylko cieniem tego, co robiła ona. Próbowałam rozmawiać z Michałem:
– Czy ty w ogóle widzisz mnie? Czy tylko ją?
Spojrzał na mnie zdziwiony:
– Przesadzasz. Po prostu ona była dobra w pewnych rzeczach. Ty jesteś inna.
Ale ta „inność” była dla niego zawsze czymś gorszym.
Najgorzej było podczas rodzinnych obiadów. Pani Halina siadała naprzeciwko mnie i zaczynała opowieści o tym, jak Ewa organizowała święta, jak dbała o dom, jak potrafiła rozwiązywać konflikty. Michał kiwał głową z uznaniem, a ja czułam się coraz mniejsza. Pewnego dnia nie wytrzymałam:
– Może powinniście zaprosić Ewę na następny obiad? – rzuciłam z przekąsem.
Zapadła cisza. Michał spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Po co te złośliwości?
Wybiegłam wtedy do łazienki i zamknęłam się od środka. Patrzyłam w lustro i widziałam kobietę, która coraz mniej przypominała siebie samą. Zaczęłam się zastanawiać: kim jestem w tym małżeństwie? Czy jestem tylko zamiennikiem dla Ewy?
Próbowałam rozmawiać z przyjaciółką, Kasią:
– On ciągle mówi o niej. Jakbym była gorsza…
Kasia pokiwała głową:
– Musisz postawić granice. Inaczej zwariujesz.
Ale jak postawić granice, kiedy czujesz się odpowiedzialna za szczęście drugiej osoby? Kiedy boisz się, że jeśli przestaniesz się starać, on odejdzie? Moja mama powtarzała mi zawsze: „Małżeństwo to kompromis”. Ale czy kompromis oznacza rezygnację z siebie?
Zaczęłam się zmieniać. Próbowałam gotować tak jak Ewa, ubierać się tak jak ona (teściowa pokazywała mi jej zdjęcia), nawet mówić podobnym tonem. Ale im bardziej starałam się być kimś innym, tym bardziej czułam się pusta.
Pewnego wieczoru usiadłam z Michałem przy stole.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam drżącym głosem.
– O czym?
– O nas. O tym, że ciągle mnie porównujesz do Ewy. Że czuję się przez to niewidzialna.
Michał westchnął:
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam! – podniosłam głos. – Chcę być sobą! Chcę być Magdą, a nie kopią twojej byłej żony!
Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś na kształt zrozumienia… albo może tylko zmęczenie tą rozmową.
– Nie wiem, czy potrafię inaczej – powiedział cicho.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy warto walczyć o kogoś, kto nie widzi twojej wartości? Czy można być szczęśliwym w cieniu czyichś wspomnień?
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mamy. Potrzebowałam przestrzeni, żeby pomyśleć. Mama przytuliła mnie mocno:
– Jesteś wystarczająca taka, jaka jesteś. Nie musisz nikomu nic udowadniać.
Płakałam długo w jej ramionach. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.
Michał dzwonił kilka razy, ale nie odbierałam. Pisał wiadomości: „Wróć”, „Przepraszam”, „Nie wiedziałem, że cię to tak boli”.
Po tygodniu wróciłam do domu tylko po to, żeby porozmawiać ostatni raz.
– Kocham cię – powiedział cicho Michał – ale chyba nie potrafię przestać porównywać.
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Ja też cię kocham. Ale muszę kochać siebie bardziej.
Wyprowadziłam się tego samego dnia.
Dziś patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Czasem zastanawiam się: dlaczego tak łatwo pozwalamy innym definiować naszą wartość? Czy naprawdę musimy zasłużyć na miłość przez bycie kimś innym niż jesteśmy?
Może właśnie to powinniśmy sobie częściej powtarzać: jestem wystarczająca taka, jaka jestem.