„Nie spiesz się z małżeństwem, Lila!” – Ucieczka narzeczonej spod kontroli przyszłej teściowej

– Lila, pamiętaj, żeby nie zapomnieć o białych różach na stołach! – głos pani Barbary, mojej przyszłej teściowej, rozbrzmiewał w mojej głowie nawet wtedy, gdy próbowałam zasnąć. Ostatnie tygodnie były jak niekończący się koszmar – ślub za siedem dni, a ja czułam się coraz bardziej jak widz we własnym życiu.

Siedziałam przy kuchennym stole w naszym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, patrząc na listę rzeczy do zrobienia. Każda pozycja była napisana innym charakterem pisma – moim, mamy, Barbary. Ale to jej notatki dominowały: „Zamówić tort u cioci Krysi”, „Sprawdzić garnitur dla Pawła”, „Nie zapomnieć o rodzinie z Gdańska”.

Paweł wszedł do kuchni, jeszcze w piżamie. – Wszystko w porządku, kochanie? – zapytał, całując mnie w czoło. Chciałam mu powiedzieć, że nie jest. Że czuję się jakby ktoś mnie powoli dusił, ale tylko skinęłam głową.

– Mama dzwoniła? – zapytał.
– Tak. Chciała się upewnić, że zamówiłam te róże.
– Wiesz, jak ona się przejmuje… – Paweł wzruszył ramionami i nalał sobie kawy.

Ale ja wiedziałam. Wiedziałam aż za dobrze. Pani Barbara była kobietą z żelaza. Wszystko musiało być po jej myśli: od koloru serwetek po wybór orkiestry. Nawet suknię ślubną wybierała ze mną, krytykując każdą moją propozycję.

Pamiętam ten dzień w salonie sukien ślubnych.
– Lila, ta jest za prosta. Musisz wyglądać jak księżniczka! – mówiła, przymierzając mi kolejną warstwę tiulu.
– Ale ja wolę coś skromniejszego…
– Skromność jest dobra na codzień, nie na ślub! – ucięła.

Moja mama próbowała mnie wspierać, ale sama była przytłoczona energią Barbary. – Kochanie, może po prostu przymknij oko? To tylko jeden dzień – szeptała mi do ucha.
Ale dla mnie to nie był tylko jeden dzień. To była decyzja na całe życie.

Z każdym kolejnym telefonem od Barbary czułam się coraz bardziej niewidzialna. Moje zdanie nie miało znaczenia. Nawet Paweł wydawał się być pod jej wpływem. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać o swoich obawach, mówił tylko:
– Przecież to wszystko dla nas. Mama chce dobrze.
Ale czy naprawdę chciała dobrze dla nas? Czy raczej dla siebie?

W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głosy: „Nie spiesz się z małżeństwem, Lila!” – powtarzała mi kiedyś babcia. „Zastanów się dobrze, zanim oddasz komuś swoje życie.”

W czwartek przed ślubem wybuchłam. Barbara przyszła do nas bez zapowiedzi.
– Lila, musimy jeszcze raz przejrzeć listę gości. Twoja ciocia z Poznania chyba nie powinna siedzieć przy stole z rodziną Pawła… – zaczęła.
– Pani Barbaro… – przerwałam jej drżącym głosem.
– Tak?
– To mój ślub. Chciałabym sama zdecydować o kilku rzeczach.
Zamilkła na chwilę, patrząc na mnie jak na niesforne dziecko.
– Lila, ja tylko chcę ci pomóc. Ty nie masz doświadczenia w takich sprawach.

Wtedy poczułam łzy napływające do oczu.
– Ale to moje życie! – wykrzyknęłam i wybiegłam z mieszkania.

Biegłam przez mokotowskie ulice bez celu. W głowie miałam mętlik: czy jestem niewdzięczna? Czy powinnam być bardziej uległa? A może to ja mam rację?

Zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… ja nie wiem, czy chcę tego ślubu.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Kochanie… jeśli czujesz się nieszczęśliwa teraz, to potem będzie tylko trudniej. Zawsze możesz się wycofać.

Te słowa były jak wybawienie. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.

Wróciłam do domu późno w nocy. Paweł czekał na mnie w salonie.
– Gdzie byłaś? Martwiłem się!
Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Paweł… ja nie wiem, czy jestem gotowa na ten ślub. Czuję się jakby wszystko wymykało mi się spod kontroli. Twoja mama… ona chce decydować o wszystkim. A ja już nie wiem, kim jestem w tym wszystkim.

Paweł milczał przez chwilę.
– Moja mama zawsze taka była… Ale myślałem, że jakoś to przetrwamy.
– Ja nie chcę przetrwać. Ja chcę żyć swoim życiem!

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców do Piaseczna. Telefon dzwonił bez przerwy: Paweł, Barbara, nawet jego siostra Magda próbowała mnie przekonać, żebym wróciła i „nie robiła sceny”.
Ale ja już podjęłam decyzję.

W sobotę rano zadzwoniłam do Barbary.
– Pani Barbaro… przepraszam za wszystko, ale nie będzie ślubu. Potrzebuję czasu dla siebie.
Po drugiej stronie usłyszałam tylko ciężki oddech i trzask odkładanej słuchawki.

W niedzielę siedziałam z mamą przy kuchennym stole. Piłyśmy herbatę i patrzyłyśmy przez okno na ogród pełen kwitnących bzów.
– Dobrze zrobiłaś – powiedziała cicho mama. – Lepiej być szczęśliwą samą niż nieszczęśliwą z kimś tylko dlatego, że tak wypada.

Patrzyłam na swoje dłonie drżące jeszcze ze stresu i czułam dziwną mieszaninę ulgi i strachu przed tym, co dalej.

Czy miałam prawo tak postąpić? Czy egoizm jest czasem konieczny, żeby ocalić siebie? A może powinnam była walczyć o ten związek inaczej?

Może wy też kiedyś stanęliście przed podobnym wyborem? Jak znaleźć odwagę, by powiedzieć „nie”, zanim będzie za późno?