Moja córka powiedziała mi, że nie jestem mile widziana na jej ślubie. Czy naprawdę zasłużyłam na taką ciszę?
– Mamo, proszę… nie przychodź na mój ślub. – Jej głos był cichy, ale stanowczy. Stała naprzeciwko mnie w kuchni, w tej samej kuchni, w której przez trzydzieści lat gotowałam jej ulubione zupy i piekłam serniki na każdą okazję. W tej chwili czułam się, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił je na zimne kafelki.
– Zosiu… – wyszeptałam, próbując złapać oddech. – Co ty mówisz? Przecież jestem twoją matką…
Zosia spuściła wzrok. Jej dłonie nerwowo bawiły się obrączką zaręczynową. – To nie jest dobry pomysł, żebyś była tam tego dnia. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Wtedy zrozumiałam, że coś się między nami skończyło. Nie potrafiłam jednak pojąć, kiedy i dlaczego. Przecież zawsze byłam przy niej – kiedy miała gorączkę w podstawówce, kiedy płakała po pierwszym zawodzie miłosnym, kiedy dostała się na studia do Warszawy i bała się wyjechać z rodzinnego Krakowa.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień po mieszkaniu. Mój mąż, Andrzej, próbował mnie pocieszać, ale sam był zagubiony. – Może to tylko chwilowe – mówił. – Może Zosia się rozmyśli.
Ale ślub zbliżał się nieubłaganie. Zaproszenia zostały wysłane, a nasze nazwiska nie pojawiły się na liście gości. Sąsiedzi pytali o przygotowania, a ja tylko uśmiechałam się blado i mówiłam, że wszystko jest pod kontrolą.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja siostra, Basia. – Słyszałam od cioci Marysi, że nie idziesz na ślub Zosi. Co się dzieje?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. W gardle miałam wielką kulę żalu i wstydu. Czy to ja zawiodłam jako matka? Czy byłam zbyt surowa? Zbyt wymagająca? Przypominałam sobie wszystkie nasze kłótnie – o szkołę, o chłopaków, o wybory życiowe. Ale przecież każda matka chce dobrze dla swojego dziecka…
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Zosi. Otworzył mi jej narzeczony, Tomek. – Dzień dobry, pani Aniu – powiedział chłodno. – Zosia jest zajęta.
– Chciałabym z nią porozmawiać – odpowiedziałam stanowczo.
Po chwili Zosia pojawiła się w przedpokoju. Wyglądała na zmęczoną i rozdrażnioną.
– Mamo, prosiłam cię…
– Chcę tylko wiedzieć dlaczego – przerwałam jej drżącym głosem. – Co takiego zrobiłam?
Zosia spojrzała na mnie z bólem w oczach. – Mamo, ty zawsze wszystko kontrolowałaś. Nigdy nie pozwoliłaś mi być sobą. Nawet teraz chcesz decydować o moim życiu.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przecież chciałam tylko jej szczęścia…
– To nieprawda…
– Pamiętasz studia? Chciałam iść na ASP, ale ty kazałaś mi wybrać ekonomię. Chciałam pojechać na wolontariat do Afryki, a ty powiedziałaś, że to głupota. Nawet Tomka próbowałaś mi odradzić!
Zamilkłam. W mojej głowie przewijały się obrazy z przeszłości – moje rady, moje ostrzeżenia, moje lęki o jej przyszłość.
– Chciałam cię chronić…
– Ale nigdy mnie nie słuchałaś! – krzyknęła Zosia przez łzy.
Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Andrzej próbował mnie uspokoić, ale czułam się jak wrak człowieka.
Dzień ślubu nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Siedziałam sama w salonie, patrząc na stare zdjęcia Zosi – jej pierwszy dzień w przedszkolu, bal gimnazjalny, maturę… W każdej chwili byłam obok niej. A teraz byłam nikim.
Telefon zadzwonił dopiero wieczorem. To była Basia.
– Aniu… Zosia wyglądała pięknie. Ale była smutna. Myślę, że obie potrzebujecie czasu.
Nie odpowiedziałam nic. Łzy płynęły mi po policzkach.
Minęły tygodnie. Zosia nie dzwoniła. Ja też nie miałam odwagi zadzwonić pierwsza. W końcu napisała krótkiego maila: „Mamo, potrzebuję jeszcze czasu”.
Czas płynął powoli. Każdego dnia zastanawiałam się, czy mogłam postąpić inaczej. Czy mogłam być bardziej wyrozumiała? Czy mogłam pozwolić jej popełniać własne błędy?
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na pusty ogród. Cisza boli bardziej niż najgorsze słowa.
Czy naprawdę zasłużyłam na taką samotność? Czy matczyna miłość może być aż tak raniąca?