„Mamo, mogłaś przecież odmówić…”: Lato, które zmieniło wszystko

– Mamo, mogłaś przecież odmówić… – głos mojej córki, Agaty, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą zmęczenia i irytacji. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na rozkwitające bzy za płotem. W tej chwili poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym, choć przecież to ja miałam pomóc.

– Ale przecież chciałam… – odpowiedziałam cicho, choć sama nie byłam już tego taka pewna. Czy naprawdę chciałam? Czy może po prostu nie umiałam odmówić?

Agata westchnęła. – Mamo, wiem, że chcesz dobrze. Ale nie musisz wszystkiego brać na siebie. My z Piotrem powinniśmy jakoś to ogarnąć…

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam już plan: całe lato z wnukami u mnie na wsi. Myślałam, że to będzie czas bliskości, że nadrobimy stracone lata. Że dzieciaki – Zosia i Franek – poznają smak prawdziwego dzieciństwa, takiego jak moje: z bieganiem po łąkach, zapachem świeżego chleba i wieczornym czytaniem bajek.

Pierwszy dzień był pełen śmiechu. Zosia od razu rzuciła się do ogrodu, a Franek zajął się moim starym rowerem. Czułam dumę i radość. Wieczorem zadzwoniła Agata.

– Jak tam?
– Wspaniale! – odpowiedziałam z entuzjazmem. – Są szczęśliwi.
– Dobrze… Tylko pamiętaj, mamo, żeby nie rozpieszczać ich za bardzo.

To „nie rozpieszczać” zabolało mnie bardziej, niż chciałam przyznać. Przecież ja tylko chciałam dać im to, czego sama nie miałam: beztroski.

Kolejne dni przyniosły jednak pierwsze zgrzyty. Zosia zaczęła się buntować przy śniadaniu.

– Babciu, czemu nie możemy jeść płatków jak w domu?
– Bo tu mamy świeże mleko od pani Stasi i jajka od naszych kur.
– Ale ja nie lubię jajek! – krzyknęła i wybiegła z kuchni.

Franek natomiast zamknął się w sobie. Godzinami siedział z telefonem, mimo że prosiłam, by zostawił elektronikę choć na chwilę.

– Franek, chodź ze mną do ogrodu! – próbowałam zachęcić.
– Nie chce mi się…

Wieczorami leżałam w łóżku i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Przecież chciałam dobrze. Dlaczego oni tego nie widzą?

Pewnego dnia zadzwonił Piotr.

– Mamo, wszystko w porządku? Agata mówiła, że Zosia płakała przez telefon.
– Tak… Trochę tęskni za domem.
– Może powinniśmy ich zabrać wcześniej?

Zrobiło mi się gorąco. Czy naprawdę sobie nie radzę? Czy jestem już za stara?

Następnego ranka Zosia przyszła do mnie z płaczem.

– Babciu, ja chcę do domu…
Usiadłam obok niej na łóżku i pogłaskałam po głowie.
– Kochanie, wiem, że tęsknisz. Ale spróbujmy razem znaleźć coś fajnego do zrobienia. Może upieczemy szarlotkę?

Zgodziła się niechętnie. W kuchni zaczęłyśmy rozmawiać o szkole, koleżankach. Nagle powiedziała:

– Mama mówiła, że ty zawsze byłaś surowa dla niej…
Zamarłam z ręką w mące.
– Tak powiedziała?
– Mhm. Że nie pozwalałaś jej na nic i dlatego ona teraz pozwala nam na wszystko.

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego tego lata. Czy naprawdę byłam taka? Czy Agata pamięta tylko moje błędy?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wracały falami: krzyki mojego męża po powrocie z pracy, moje zmęczenie po nocnych zmianach w szpitalu, Agata zamykająca się w swoim pokoju. Czy byłam surowa? Może po prostu byłam zmęczona życiem?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Frankiem.

– Franek, co cię gryzie?
Wzruszył ramionami.
– Nic…
– Widzę, że coś jest nie tak. Chcesz pogadać?
Milczał długo, aż w końcu wybuchnął:
– Mama i tata ciągle się kłócą! A mnie wysłali tu jakby to miało coś zmienić!

Objęłam go mocno. Poczułam jego drżące ramiona.
– Przepraszam, że musisz to przeżywać. Ale tu jesteś bezpieczny.

Od tego dnia Franek zaczął wychodzić ze mną do ogrodu. Razem podlewaliśmy pomidory i zbieraliśmy truskawki. Zosia coraz częściej się uśmiechała.

Ale gdy zadzwoniła Agata i usłyszała o płaczu Zosi oraz wybuchu Franka, wybuchła:
– Mamo! Po co im to wszystko opowiadasz? Oni mają wracać wypoczęci!
– Agata… Oni potrzebują rozmowy!
– Ty zawsze wszystko komplikujesz!

Rozłączyła się bez pożegnania. Poczułam się jak wtedy, gdy miała piętnaście lat i trzaskała drzwiami swojego pokoju.

Wieczorem usiadłam na tarasie z kubkiem herbaty i patrzyłam na zachód słońca. Przypomniały mi się słowa mojej mamy: „Dzieci nigdy nie będą ci wdzięczne za to, co dla nich robisz – dopóki same nie zostaną rodzicami”.

Minęły kolejne tygodnie. Dzieciaki zaczęły odnajdywać radość w prostych rzeczach: Franek nauczył się łowić ryby z sąsiadem Staszkiem, a Zosia zaprzyjaźniła się z córką sąsiadów i razem urządzały pikniki pod jabłonią.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy ognisku. Zosia przytuliła się do mnie i szepnęła:
– Babciu… Dziękuję, że jesteś.
Franek dodał:
– Tu jest lepiej niż myślałem.

Łzy napłynęły mi do oczu. Może jednak coś zrobiłam dobrze?

Kiedy Agata przyjechała po dzieci pod koniec wakacji, była spięta i milcząca. Dzieci rzuciły jej się na szyję i zaczęły opowiadać o swoich przygodach. Patrzyła na mnie przez chwilę bez słowa.

Wieczorem usiadłyśmy razem w kuchni. Przez długi czas milczałyśmy.
W końcu powiedziała cicho:
– Przepraszam za wszystko… Za to, co powiedziałam przez telefon…
Spojrzałam na nią uważnie.
– Ja też przepraszam… Za to, że czasem byłam surowa. I za to, że nie umiałam ci pokazać miłości inaczej niż troską o ciebie.
Agata rozpłakała się jak mała dziewczynka.
Objęłam ją mocno pierwszy raz od lat.

Tamtego lata nauczyłam się więcej o sobie niż przez całe życie. Zrozumiałam też jedno: rodzina to nie tylko wspólne chwile radości, ale też odwaga mówienia o tym, co boli.

Czy naprawdę tak trudno być zauważonym przez tych, których kochamy najbardziej? A może sami powinniśmy nauczyć się patrzeć głębiej? Jak wy radzicie sobie z niewypowiedzianymi słowami w rodzinie?