„Chcę się rozwieść.” – Sekunda, która rozbiła moje życie
– Chcę się rozwieść. – Te słowa padły nagle, bez ostrzeżenia, w zwykły środowy wieczór, kiedy siedzieliśmy przy kuchennym stole. Piotr nawet nie patrzył mi w oczy. Jego głos był cichy, ale stanowczy. Przez chwilę myślałam, że to żart. Przecież jeszcze godzinę temu rozmawialiśmy o tym, co zrobimy w weekend z naszą córką Zosią.
– Co ty mówisz? – zapytałam, czując jak serce wali mi jak oszalałe. – Piotr, o co ci chodzi?
Nie odpowiedział od razu. Wstał, podszedł do okna i długo patrzył na ciemność za szybą. W kuchni zapadła cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara i cichy szum lodówki. Poczułam, jak ogarnia mnie panika. Przez szesnaście lat byliśmy razem. Przeżyliśmy tyle – narodziny Zosi, śmierć mojego taty, jego utratę pracy, moje choroby. Byliśmy drużyną. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Już nie mogę tak żyć – powiedział w końcu. – Przepraszam, Aniu.
Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Wszystko zaczęło wirować. Słowa mojej mamy sprzed lat zabrzmiały mi w głowie: „Nigdy nie pozwól, żeby ktoś decydował za ciebie o twoim szczęściu.”
Nie spałam tej nocy. Siedziałam na kanapie w salonie i patrzyłam na zdjęcia na ścianie – nasze wspólne wakacje nad morzem, pierwszy dzień Zosi w przedszkolu, urodziny Piotra. Każde zdjęcie było jak cios prosto w serce. Próbowałam znaleźć odpowiedź: gdzie popełniłam błąd? Czy nie byłam wystarczająco dobrą żoną? Może za bardzo skupiałam się na pracy? Może powinnam była częściej mówić mu, że go kocham?
Rano Zosia przyszła do mnie z pytaniem:
– Mamo, dlaczego tata spał w gabinecie?
Zamarłam. Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Miała dopiero trzynaście lat i była bardzo wrażliwa. Zawsze była między nami oczkiem w głowie.
– Tata jest zmęczony – skłamałam. – Musiał trochę odpocząć.
Ale ona patrzyła na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem i wiedziałam, że nie uwierzyła.
Przez kolejne dni Piotr unikał rozmów. Wracał późno z pracy, zamykał się w gabinecie i udawał, że wszystko jest w porządku. Ja chodziłam jak cień po domu, próbując nie płakać przy Zosi. W pracy też nie mogłam się skupić – szefowa zwróciła mi uwagę, że jestem rozkojarzona.
W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam Piotra wprost:
– Czy jest ktoś inny?
Zawahał się tylko przez chwilę.
– Tak… Jest ktoś.
To był moment, w którym poczułam prawdziwy gniew. Jak mógł? Po tylu latach? Przecież przysięgaliśmy sobie wierność! Wybiegłam z domu i długo chodziłam po parku, płacząc jak dziecko.
Wieczorem zadzwoniła do mnie mama.
– Aniu, kochanie… Co się dzieje? Czuję, że coś jest nie tak.
Zawsze miała ten szósty zmysł. Opowiedziałam jej wszystko przez łzy.
– Pamiętaj, jesteś silniejsza niż myślisz – powiedziała cicho. – Nie pozwól mu zniszczyć twojego życia. Masz Zosię. Ona cię potrzebuje.
Te słowa dodały mi siły. Postanowiłam walczyć – nie o Piotra, ale o siebie i o Zosię. Wiedziałam już, że nie chcę być z człowiekiem, który mnie zdradził i okłamywał przez miesiące.
Rozpoczęła się batalia o rozwód. Piotr chciał wszystko załatwić szybko i „bez problemów”. Ale dla mnie to nie było takie proste. Musiałam zadbać o Zosię – o jej emocje, o jej poczucie bezpieczeństwa.
Pewnego wieczoru usiadłam z nią na łóżku i powiedziałam prawdę:
– Zosiu… Tata i ja już nie będziemy razem.
Zobaczyłam łzy w jej oczach.
– To moja wina? – zapytała cicho.
Serce mi pękło.
– Nie, kochanie! To nigdy nie jest twoja wina. Bardzo cię kochamy i zawsze będziemy przy tobie.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak na polu minowym. Każda rozmowa z Piotrem kończyła się kłótnią. On chciał widywać Zosię co drugi weekend; ja bałam się ją puszczać do jego nowej partnerki. Zosia zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać z koleżankami ze szkoły.
Pewnego dnia dostałam wezwanie do szkoły – wychowawczyni powiedziała mi, że Zosia ma coraz gorsze oceny i jest smutna.
Wróciłam do domu i długo siedziałam przy jej łóżku.
– Wiem, że jest ci ciężko – powiedziałam cicho. – Ale razem damy radę.
Przytuliła się do mnie mocno i wtedy poczułam pierwszy raz od miesięcy cień nadziei.
Rozwód trwał pół roku. Było wiele łez, krzyków i wzajemnych oskarżeń. Ale przyszedł dzień, kiedy sąd ogłosił koniec naszego małżeństwa. Wyszłam z sali sądowej i poczułam ulgę pomieszaną z żalem.
Dziś mija rok od tamtej chwili. Nadal boli mnie zdrada Piotra, ale już nie czuję się ofiarą. Zosia powoli wraca do siebie – zaczęła chodzić na zajęcia plastyczne i znów się uśmiecha. Ja uczę się żyć na nowo – sama ze sobą i dla siebie.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można było uratować nasze małżeństwo? Ale wiem jedno: nigdy nie wolno pozwolić komuś innemu decydować o naszym szczęściu. Czy naprawdę umiemy być szczęśliwi sami ze sobą? A może dopiero wtedy uczymy się prawdziwej siły?