„Jak możesz tak mówić o własnej rodzinie?” – Niedzielny obiad, który podzielił nas na zawsze
– Naprawdę nie rozumiem, jak możesz pozwalać dzieciom na takie zachowanie, Aniu – syknęła teściowa, patrząc na mnie z pogardą znad talerza rosołu. Siedziałam przy stole w salonie teściów w Łodzi, a moje dłonie drżały pod białym obrusem. Szymon, mój mąż, udawał, że nie słyszy. Dzieci – Zosia i Michał – siedziały skulone, z oczami wbitymi w ziemniaki na talerzu.
Wiedziałam, że ten obiad będzie trudny. Od tygodni czułam narastające napięcie między mną a rodziną Szymona. Ale nie spodziewałam się, że wszystko wybuchnie właśnie dziś, w tę niedzielę, kiedy miałam nadzieję na odrobinę spokoju.
– Mamo, proszę cię… – zaczęłam cicho, ale przerwała mi ciotka Halina.
– Twoje dzieci są bezczelne. Zosia nawet nie powiedziała „dzień dobry”, a Michał… no popatrz tylko, jak siedzi! Jakby był u siebie w domu! – Halina teatralnie przewróciła oczami.
Zosia zacisnęła usta. Miała dwanaście lat i od kilku miesięcy zmagała się z lękami społecznymi. Wiedziałam, ile wysiłku kosztowało ją przyjście tutaj. Michał miał dziewięć lat i był żywym srebrem – czasem zapominał o manierach, ale przecież to tylko dziecko.
– Przepraszam, Zosia jest trochę nieśmiała… – próbowałam tłumaczyć.
– Nieśmiała? To brak wychowania! – warknęła teściowa. – Za moich czasów dzieci wiedziały, jak się zachować!
Szymon milczał. Patrzył w okno, jakby za szybą rozgrywał się ciekawszy spektakl niż ten przy stole. Poczułam narastającą złość i bezradność. Czy naprawdę jestem tu sama?
– Szymon, może coś powiesz? – zwróciłam się do niego z nadzieją.
Wzruszył ramionami.
– Daj spokój, Anka. Przecież to tylko rozmowa.
Rozmowa? To było publiczne upokorzenie moich dzieci! Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Nie tutaj.
– Może byście w końcu nauczyli się trochę szacunku do starszych! – dorzucił wujek Marek, który zawsze miał najwięcej do powiedzenia po trzecim kieliszku.
Zosia zaczęła cicho płakać. Michał schował twarz w dłoniach.
Wstałam gwałtownie od stołu. Krzesło zaskrzypiało na parkiecie.
– Dość! – mój głos drżał, ale był stanowczy. – Nie pozwolę, żebyście tak traktowali moje dzieci!
Wszyscy zamilkli. Nawet Szymon spojrzał na mnie zaskoczony.
– Aniu… – zaczął niepewnie teść.
– Nie! Mam dość waszych uwag i wiecznego krytykowania! Moje dzieci są wspaniałe i nie pozwolę ich więcej upokarzać!
Cisza była ogłuszająca. Czułam na sobie spojrzenia pełne dezaprobaty i niedowierzania.
– Jak możesz tak mówić o własnej rodzinie? – syknęła teściowa. – Przecież to my jesteśmy twoją rodziną!
Spojrzałam na Szymona. W jego oczach zobaczyłam tylko strach i bezradność. Nie stanął po mojej stronie. Zrozumiałam wtedy, że jestem sama.
Zabrałam dzieci i wyszliśmy bez słowa. Na klatce schodowej Zosia wtuliła się we mnie i rozpłakała na dobre.
– Mamo, czy my jesteśmy źli? – zapytała przez łzy.
Serce mi pękło.
– Nie kochanie… To dorośli czasem są źli.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Szymon pojawił się dopiero wieczorem. Próbował tłumaczyć się zmęczeniem i tym, że „nie chciał dolewać oliwy do ognia”.
– A może czasem trzeba stanąć po stronie własnej rodziny? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział.
Od tamtej pory nasze relacje z jego rodziną praktycznie przestały istnieć. Szymon coraz częściej zamykał się w sobie. Ja próbowałam być silna dla dzieci, ale nocami płakałam w poduszkę ze strachu przed samotnością.
W pracy zaczęłam być rozkojarzona. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła moje rozbicie.
– Wszystko w porządku? – zapytała pewnego dnia przy kawie.
Opowiedziałam jej wszystko. Kasia objęła mnie ramieniem.
– Dobrze zrobiłaś. Dzieci są najważniejsze.
Ale czy naprawdę? Czy nie powinnam była spróbować jeszcze raz? Może gdybym przemilczała ten obiad, wszystko by się ułożyło?
Zosia zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Michał zaczął mieć problemy w szkole. Czułam się winna za ich cierpienie i za to, że nie mają już kontaktu z dziadkami ze strony ojca.
Szymon coraz częściej nocował poza domem „z powodu pracy”. Coraz rzadziej rozmawialiśmy o czymkolwiek innym niż rachunki czy obowiązki domowe.
Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Anka… Ja nie wiem, czy my jeszcze potrafimy być rodziną.
Spojrzałam na niego długo. Widziałam w nim tego chłopaka sprzed lat, który obiecywał mi wsparcie na dobre i na złe. Gdzie to wszystko się podziało?
– Może już nie potrafimy – odpowiedziałam cicho.
Kilka tygodni później Szymon wyprowadził się do kawalerki na Retkini. Dzieci płakały przez kilka nocy z rzędu. Ja próbowałam być silna, ale czułam się jak wrak człowieka.
Minęły miesiące. Powoli zaczęliśmy układać sobie życie na nowo – ja i dzieci. Zosia zaczęła chodzić na terapię i powoli odzyskiwała pewność siebie. Michał znalazł przyjaciela w nowej klasie. Ja nauczyłam się prosić o pomoc i przyjmować wsparcie od ludzi takich jak Kasia czy sąsiadka pani Basia.
Czasem jednak wracam myślami do tamtego obiadu. Czy mogłam postąpić inaczej? Czy warto było poświęcić rodzinne więzi dla ochrony własnych dzieci?
A może czasem trzeba wybrać siebie i tych, których kochamy najbardziej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?