Gdy własne dzieci odwracają się plecami: Historia matki z Krakowa
– Mamo, dlaczego musiałaś to zrobić? – głos Kasi, mojej starszej córki, drżał od gniewu i rozczarowania. Stała w progu kuchni, zaciśnięte pięści wbijała w uda. Za nią, w cieniu, chował się młodszy Bartek, który od tygodni nie patrzył mi w oczy.
Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. W tej chwili czułam się jak oskarżona przed sądem – sądem własnych dzieci. Przez chwilę chciałam się rozpłakać, ale wiedziałam, że nie mogę sobie na to pozwolić. Musiałam być silna. Dla nich. Dla siebie.
– Kasiu… – zaczęłam cicho, próbując znaleźć słowa, które nie zranią jeszcze bardziej. – To nie było łatwe. Tata…
– Zawsze tylko tata! – przerwała mi. – Ale to ty odeszłaś! To ty zostawiłaś nas z tym wszystkim!
Bartek odwrócił wzrok. Widziałam, jak walczy ze łzami. Moje serce pękało na milion kawałków.
Nie tak miało być. Kiedy podejmowałam decyzję o rozwodzie z Pawłem, myślałam tylko o tym, by uwolnić siebie i dzieci od ciągłych kłótni, krzyków i upokorzeń. Paweł zdradzał mnie przez lata, a kiedy w końcu się przyznał, próbował wmówić mi, że to moja wina. Że jestem za mało atrakcyjna, za bardzo skupiona na dzieciach i pracy.
Przez długi czas wierzyłam w te słowa. Każdego dnia patrzyłam w lustro i widziałam kobietę zmęczoną życiem, zgaszoną. Ale kiedy Bartek zaczął zamykać się w sobie, a Kasia przestała się uśmiechać, zrozumiałam, że muszę coś zmienić.
Rozwód był jak trzęsienie ziemi. Paweł natychmiast zaczął grać rolę ofiary. Opowiadał dzieciom i rodzinie, że to ja rozbiłam nasz dom. Teściowa dzwoniła codziennie z pretensjami:
– Jak mogłaś to zrobić mojemu synowi? Dzieci będą ci to pamiętać do końca życia!
Moja własna matka tylko wzdychała ciężko przez telefon:
– Może powinnaś była jeszcze poczekać? Dla dobra dzieci…
A ja? Ja nocami płakałam w poduszkę, żeby nie słyszeli. Rano zakładałam maskę silnej kobiety i szłam do pracy w szkole podstawowej na drugim końcu Krakowa. Uczyłam dzieci polskiego – cudzych dzieci – podczas gdy moje własne oddalały się ode mnie coraz bardziej.
Pewnego wieczoru usłyszałam Bartka rozmawiającego przez telefon z ojcem:
– Nie chcę tu być… Mama jest ciągle smutna albo zła…
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolało. Czy naprawdę byłam taka okropna? Czy nie zasługiwałam na odrobinę zrozumienia?
Kasia zaczęła wracać coraz później do domu. Zamykała się w pokoju i nie chciała rozmawiać. Kiedy próbowałam zapytać, co się dzieje, rzucała tylko:
– Nic cię to nie obchodzi.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Nawet kot przestał przychodzić do mnie spać.
W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Koleżanki pytały:
– Jak sobie radzisz?
Uśmiechałam się sztucznie:
– Daję radę.
Ale kiedy wracałam do pustego mieszkania, czułam tylko pustkę i żal.
Najgorsze były weekendy. Dzieci jeździły wtedy do Pawła. Wysyłał mi zdjęcia: Kasia uśmiechnięta na rowerze, Bartek z nową konsolą do gier. W ich oczach byłam tą złą – tą, która zabrała im rodzinę.
Któregoś dnia Kasia wróciła do domu wcześniej niż zwykle. Weszła do kuchni i rzuciła plecak na podłogę.
– Tata mówił, że już masz nowego faceta – powiedziała lodowatym tonem.
Zatkało mnie.
– To nieprawda! – wykrztusiłam.
– A co mnie to obchodzi? I tak już wszystko zepsułaś!
Wybiegła do swojego pokoju trzaskając drzwiami tak mocno, że aż spadł obraz ze ściany.
Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko.
Z czasem zaczęłam chodzić na terapię. Psycholożka powtarzała:
– Musi pani zadbać o siebie. Dzieci potrzebują stabilnej mamy.
Ale jak być stabilną, kiedy własne dzieci patrzą na ciebie jak na potwora?
Próbowałam rozmawiać z Bartkiem:
– Synku… wiem, że jest ci ciężko…
– Nie chcę rozmawiać – burknął i schował się pod kołdrą.
Czułam się coraz bardziej bezradna.
Pewnego dnia dostałam list polecony – wezwanie do sądu o opiekę nad dziećmi. Paweł chciał je zabrać na stałe do siebie.
Wpadłam w panikę. Przecież zawsze byłam dobrą matką! Gotowałam im obiady, pomagałam w lekcjach, tuliłam po koszmarach sennych…
Na rozprawie Paweł był spokojny i opanowany:
– Dzieci są nieszczęśliwe u matki – powiedział sędzi.
Kasia i Bartek siedzieli obok niego. Nie spojrzeli na mnie ani razu.
Po powrocie do domu usiadłam przy stole i patrzyłam w pustkę. Wtedy zadzwoniła moja siostra Ania:
– Musisz walczyć! Nie możesz się poddać!
Ale jak walczyć o miłość tych, którzy już ci nie ufają?
Zaczęłam pisać listy do dzieci. Każdego wieczoru zostawiałam im krótką wiadomość pod drzwiami:
„Kocham cię bez względu na wszystko. Mama”
Przez długi czas nie było żadnej reakcji.
Aż pewnego dnia Bartek przyszedł do mnie wieczorem.
– Mamo… czy naprawdę tata cię skrzywdził?
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich strach i zagubienie.
– Tak, Bartku… Ale to nie twoja wina ani Kasi…
Przytulił się do mnie pierwszy raz od miesięcy.
Kasia przyszła kilka dni później.
– Przepraszam… Nie rozumiem tego wszystkiego…
Objęłam ją mocno.
Wiem, że przed nami jeszcze długa droga. Że rany nie zagoją się szybko. Ale może jest nadzieja?
Czasem zastanawiam się: czy można odbudować zaufanie tych, których najbardziej kochamy? Czy wybaczenie jest możliwe nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone?