Nie chcę macochy! – Opowieść Małgosi o stracie, gniewie i poszukiwaniu własnego miejsca

Nie chcę macochy! – krzyczałam w myślach, idąc powoli przez Planty, choć na zewnątrz nie odważyłam się nawet pisnąć słowa. Kraków był dziś szary i wilgotny, a ja czułam się tak samo – jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Ojciec rano rzucił od niechcenia: „Małgosiu, dziś przyjdzie do nas Aneta. Chciałbym, żebyście się poznały.” Kolejna narzeczona. Kolejna kobieta, która będzie udawać, że mnie lubi, a ja będę musiała udawać, że ją akceptuję. Ile jeszcze razy mam grać tę samą rolę?

Przed rozwodem rodziców nasze mieszkanie na Kazimierzu było pełne śmiechu i zapachu świeżo pieczonego chleba. Mama śpiewała pod nosem, tata żartował z sąsiadami przez balkon. Teraz mama mieszka w Nowej Hucie z nowym partnerem, a ja zostałam z ojcem, bo „tak będzie lepiej dla Ciebie, Małgosiu”. Lepiej? Dla kogo? Dla mnie czy dla nich?

Weszłam do klatki schodowej i już na schodach usłyszałam śmiech ojca. Ten śmiech był inny niż dawniej – wymuszony, jakby chciał pokazać światu, że wszystko jest w porządku. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją – Anetę. Miała rude włosy spięte w kok i uśmiech tak szeroki, że aż bolało patrzeć. „Cześć Małgosiu! Słyszałam o Tobie tyle dobrego!” – wyciągnęła rękę, ale ja tylko skinęłam głową i rzuciłam plecak na podłogę.

– Małgosiu, przywitaj się grzecznie – upomniał mnie ojciec.
– Dzień dobry – wymamrotałam i uciekłam do swojego pokoju.

Za drzwiami usiadłam na łóżku i poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać. Nie chciałam być słaba. Ale ile razy można zaczynać wszystko od nowa? Każda z tych kobiet była inna – jedna próbowała mnie przekupić prezentami, druga gotowała obiady jak mama, trzecia udawała kumpelę. Ale żadna nie była moją mamą. I żadnej nie chciałam w swoim życiu.

Po godzinie usłyszałam pukanie do drzwi.
– Małgosiu, mogę wejść? – to była Aneta.
Zacisnęłam pięści.
– Proszę.
Usiadła obok mnie na łóżku i przez chwilę milczała.
– Wiem, że to dla Ciebie trudne – zaczęła cicho. – Nie chcę zastępować Twojej mamy.
– To po co tu jesteś? – wyrwało mi się ostrzej niż chciałam.
Spojrzała na mnie smutno.
– Bo Twój tata jest dla mnie ważny. Ale Ty też jesteś ważna. Chciałabym Cię poznać.
Odwróciłam wzrok. Nie chciałam jej poznawać. Nie chciałam nikogo poznawać.

Wieczorem tata zapukał do mojego pokoju.
– Małgosiu, porozmawiamy?
Westchnęłam ciężko.
– Tato, dlaczego nie możesz być przez chwilę sam? Dlaczego ciągle musisz mieć kogoś obok?
Zaskoczył mnie jego smutek w oczach.
– Bo samotność jest trudna. Myślałem, że razem będzie nam łatwiej.
Poczułam gulę w gardle.
– Ale mi nie jest łatwiej! Ja chcę mieć dom taki jak dawniej!
Tata przytulił mnie mocno.
– Wiem, kochanie. Ale nie da się cofnąć czasu.

Następnego dnia w szkole byłam rozkojarzona. Moja przyjaciółka Zuzka od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
– Znowu nowa kandydatka na macochę? – zapytała pół żartem.
Skinęłam głową.
– Może tym razem będzie lepiej? – próbowała mnie pocieszyć.
– Nie chcę żadnej macochy! Chcę mieć normalną rodzinę!
Zuzka objęła mnie ramieniem.
– Może Twoja rodzina jest teraz po prostu inna niż kiedyś?

Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Aneta siedziała w kuchni i czytała gazetę. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Chcesz herbaty? – zapytała cicho.
Wzruszyłam ramionami.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole. Przez chwilę słuchałyśmy ciszy przerywanej tylko tykaniem zegara.
– Wiesz, moja mama też miała nowego partnera po rozwodzie – powiedziała nagle Aneta. – Też go nie chciałam zaakceptować. Ale potem zrozumiałam, że on nie chce mi zabrać mamy. Po prostu chce być częścią naszego życia.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Pierwszy raz poczułam, że może ona naprawdę rozumie, co czuję.

Wieczorem długo rozmawiałam z tatą. Powiedziałam mu wszystko – o tym, jak bardzo tęsknię za dawnym domem, za mamą i za tym, żeby znów być rodziną. Tata słuchał uważnie i nie przerywał mi ani razu.
– Małgosiu, wiem, że to dla Ciebie trudne. Ale obiecuję Ci jedno: zawsze będziesz dla mnie najważniejsza. Niezależnie od tego, kto pojawi się w naszym życiu.

Minęły tygodnie. Aneta coraz częściej bywała u nas w domu. Przestała się starać być idealną macochą – po prostu była sobą. Czasem rozmawiałyśmy o szkole, czasem oglądałyśmy razem seriale. Nadal nie była moją mamą i nigdy nią nie będzie. Ale przestałam ją traktować jak wroga.

Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy można pogodzić się z tym, że rodzina już nigdy nie będzie taka jak dawniej? Czy można zaakceptować nową osobę w swoim życiu bez poczucia zdrady wobec mamy? Może każdy z nas musi znaleźć własną odpowiedź…