„Powinnaś pomagać — jesteś żoną, nie obcą!”: Historia Ewy z warszawskiej kuchni
— Powinnaś pomagać — jesteś żoną, nie obcą! — usłyszałam na tydzień przed naszą rocznicą. Te słowa, wypowiedziane przez Marka z taką pewnością, jakby były oczywistością, rozbrzmiewały w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak wyszedł z kuchni. Stałam przy ekspresie do kawy, patrząc na parujące filiżanki, i czułam, jak coś we mnie pęka.
Poranek był czerwcowy, światło wpadało przez okno naszej warszawskiej kuchni i ta cisza — ta upragniona cisza — została brutalnie przerwana. Kochałam te chwile samotności, zanim świat znów zaczął czegoś ode mnie wymagać. Ale tego dnia nie było już powrotu do spokoju.
Marek od kilku tygodni był rozdrażniony. Jego matka zachorowała — zdiagnozowano u niej początki Alzheimera. Wszyscy byliśmy w szoku, ale to na mnie spadła większość obowiązków. „Przecież ty masz elastyczną pracę, możesz zdalnie — tłumaczył. — Ja muszę być w biurze.” Próbowałam rozumieć. Próbowałam być wsparciem. Ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej niewidzialna.
— Ewa, możesz dziś pojechać do mamy? Trzeba jej zrobić zakupy, posprzątać trochę, no i pogadać z nią — rzucił Marek, nawet nie patrząc mi w oczy. — Ja mam spotkanie z klientem.
— Marek, mam dziś ważną wideokonferencję…
— Zawsze masz coś ważnego! — przerwał mi zirytowany. — Moja matka jest chora! Powinnaś pomagać — jesteś żoną, nie obcą!
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez siedem lat naszego małżeństwa starałam się być dobrą żoną, partnerką, przyjaciółką. Ale teraz czułam się jak służąca. Jak ktoś, kto jest tylko po to, by spełniać oczekiwania innych.
Pojechałam do teściowej. Pani Halina była kiedyś energiczną kobietą, teraz patrzyła na mnie nieco nieobecnym wzrokiem. Pomogłam jej w łazience, zrobiłam obiad, posprzątałam pokój. Siedziałyśmy razem przy stole i nagle zapytała:
— Ewa… a ty jesteś szczęśliwa?
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy byłam szczęśliwa? Czy to wszystko miało jeszcze sens?
Wieczorem wróciłam do domu wykończona. Marek siedział przed telewizorem, nawet nie zapytał, jak minął mi dzień. Wzięłam prysznic i długo patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Widziałam zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Kiedy ostatni raz śmiałam się szczerze? Kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie o moje potrzeby?
Następne dni były podobne. Każdego ranka budziłam się z ciężarem na piersi. Praca przestała mnie cieszyć, a dom stał się miejscem obowiązków i pretensji. Marek coraz częściej wracał późno albo zamykał się w swoim gabinecie.
W sobotę wieczorem wybuchła awantura. Poszło o drobiazg — nie kupiłam odpowiedniego chleba dla jego matki.
— Ty już nawet nie potrafisz zrobić prostych rzeczy! — krzyczał Marek.
— A ty potrafisz tylko wymagać! — odpowiedziałam drżącym głosem. — Czy ty w ogóle widzisz mnie jeszcze?
— Przestań robić z siebie ofiarę! Wszyscy mają problemy!
— Ale ja też mam prawo do swoich uczuć! Do odpoczynku! Do wsparcia!
Marek spojrzał na mnie z pogardą.
— Jeśli ci tak źle, to może powinnaś się zastanowić nad naszym małżeństwem.
Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok i płakałam w poduszkę. Przypomniałam sobie nasze początki — pierwsze randki nad Wisłą, wspólne plany o podróżach i dzieciach. Gdzie to wszystko się podziało? Kiedy staliśmy się sobie obcy?
W niedzielę rano spakowałam kilka rzeczy i wyszłam z domu. Pojechałam do mojej siostry Ani na Żoliborz.
— Ewa… co się stało? — zapytała cicho.
Rozpłakałam się w jej ramionach jak dziecko.
— Już nie wiem, kim jestem…
Ania podała mi herbatę i długo rozmawiałyśmy o wszystkim. O tym, jak kobiety w naszej rodzinie zawsze musiały być silne i poświęcać się dla innych. O tym, jak łatwo zatracić siebie w codziennych obowiązkach.
Przez kilka dni mieszkałam u Ani. Marek dzwonił raz — krótko i chłodno: „Kiedy wrócisz? Mama pyta o ciebie.” Nie zapytał, jak się czuję.
W końcu podjęłam decyzję. Spotkaliśmy się w naszej kuchni — tej samej, gdzie wszystko się zaczęło.
— Marek… ja już nie mogę tak żyć. Potrzebuję czegoś więcej niż tylko roli opiekunki twojej matki i twojej żony na pół etatu.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Chcesz odejść?
— Chcę być sobą. Chcę być znów Ewą.
Nie płakał. Nawet nie próbował mnie zatrzymać.
Tydzień później wyprowadziłam się na dobre.
Czasem wracam myślami do tamtego poranka w czerwcu i zastanawiam się: czy naprawdę mogłam zrobić coś inaczej? Czy bycie żoną naprawdę oznacza rezygnację z siebie? Może czasem trzeba pozwolić sobie odejść, żeby znów poczuć własne życie…