Miłość Matki, Cień Synowej: Historia Alicji Nowak
– Bartek, błagam cię, zostań jeszcze chwilę – szepnęłam, ściskając jego dłoń tak mocno, jakby od tego zależało moje życie. Siedzieliśmy na ławce w parku, w miejscu, które kiedyś było naszym azylem, zanim wszystko się zmieniło. Bartek zerkał nerwowo na zegarek, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu. – Mamo, muszę już iść. Justyna czeka… – powiedział cicho, niemal przepraszająco. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Chciałam krzyczeć, płakać, błagać go, żeby został jeszcze choćby pięć minut. Ale wiedziałam, że nie mogę. Nie chciałam być tą matką, która szantażuje emocjonalnie własne dziecko.
Wychowywałam Bartka sama. Jego ojciec odszedł, kiedy Bartek miał trzy lata. Zostałyśmy tylko we dwoje – ja i mój mały chłopiec o wielkich oczach i sercu na dłoni. Robiłam wszystko, żeby niczego mu nie brakowało. Może nawet za bardzo się starałam? Moja przyjaciółka Danuta zawsze powtarzała: „Alicja, nie możesz być dla niego i matką, i ojcem, i najlepszym przyjacielem. On musi nauczyć się samodzielności”. Odpowiadałam jej wtedy z uśmiechem: „Danutko, on jest moim całym światem”. Teraz te słowa wracają do mnie jak bumerang.
Bartek poznał Justynę na studiach. Była piękna, pewna siebie i… wymagająca. Od początku czułam, że nie jestem jej potrzebna w ich życiu. Kiedyś próbowałam się z nią zaprzyjaźnić – zaprosiłam ich na obiad, upiekłam ulubione ciasto Bartka. Justyna przyszła z chłodnym uśmiechem i przez cały wieczór patrzyła na mnie tak, jakbym była intruzem w ich świecie. Po kolacji powiedziała Bartkowi: „Twoja mama chyba nie rozumie, że jesteśmy już dorośli”. Te słowa zabolały bardziej niż mogłam się spodziewać.
Z czasem spotkania stawały się coraz rzadsze. Bartek tłumaczył się pracą, obowiązkami domowymi, zmęczeniem. Ale ja wiedziałam – to Justyna nie chciała, żebyśmy się widywali. Pewnego dnia zadzwoniłam do niego wieczorem. Odebrał szeptem: „Mamo, nie mogę teraz rozmawiać”. Usłyszałam w tle głos Justyny: „Bartek, ile razy mam ci powtarzać? Twoja matka musi zrozumieć, że masz własne życie!”.
Zaczęliśmy spotykać się potajemnie. Bartek przychodził do mnie rano przed pracą albo wieczorem, kiedy Justyna była na zajęciach fitness. Przynosił mi kwiaty i opowiadał o swoim życiu – ale zawsze z niepokojem zerkał na telefon. Bał się, że Justyna się dowie. Czułam się jak kochanka własnego syna – ukrywana, niewygodna, niepotrzebna.
Pewnego dnia Danuta przyszła do mnie z butelką wina i powiedziała wprost: – Za bardzo go rozpieszczałaś. Pozwoliłaś mu być wiecznym chłopcem. Teraz płacisz za to cenę.
– Myślisz, że to moja wina? – zapytałam z rozpaczą.
– Nie twoja wina, ale twoja odpowiedzialność – odpowiedziała twardo. – Musisz mu pozwolić dorosnąć.
Ale jak pozwolić dorosnąć komuś, kto jest twoim jedynym dzieckiem? Jak pogodzić się z tym, że ktoś inny jest teraz najważniejszy?
Kilka dni później Justyna zadzwoniła do mnie po raz pierwszy od miesięcy.
– Pani Alicjo – zaczęła chłodno – chciałabym porozmawiać o Bartku.
Serce mi zamarło.
– Oczywiście – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Bartek jest ostatnio bardzo zestresowany. Myślę, że powinna pani ograniczyć kontakt z nami. On potrzebuje spokoju.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam krzyczeć: „To ty go stresujesz! To przez ciebie mój syn boi się być sobą!”. Ale tylko westchnęłam i powiedziałam: – Rozumiem.
Po tej rozmowie Bartek przestał się odzywać na kilka dni. Czułam się jak wyrzucona zabawka – niepotrzebna nikomu.
W końcu napisał mi SMS-a: „Mamo, przepraszam. Muszę trochę odpocząć od wszystkiego”.
Przez kilka dni chodziłam jak cień samej siebie. Nie mogłam spać ani jeść. Danuta próbowała mnie pocieszać: – Alicja, musisz nauczyć się żyć dla siebie.
Ale jak żyć dla siebie, kiedy całe życie poświęciło się komuś innemu?
W końcu Bartek przyszedł do mnie niespodziewanie wieczorem.
– Mamo… – zaczął niepewnie.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Widziałam w jego oczach smutek i zagubienie.
– Bartek, czy ty jesteś szczęśliwy? – zapytałam cicho.
Zawahał się.
– Nie wiem… Justyna chce dla mnie dobrze… Ale czasem czuję się jak dziecko między dwoma kobietami.
– Bo pozwalasz jej decydować za siebie – powiedziałam ostrożnie.
– A ty? Ty też zawsze decydowałaś za mnie…
Te słowa były jak policzek.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: przez lata walczyłam o to, żeby Bartek był szczęśliwy według mojej definicji szczęścia. Teraz ktoś inny robi to samo.
Przytuliłam go mocno.
– Kocham cię, synku. Ale musisz nauczyć się żyć po swojemu. Nawet jeśli to oznacza mniej czasu dla mnie.
Bartek spojrzał na mnie z wdzięcznością i smutkiem jednocześnie.
Od tamtej pory widujemy się rzadziej – ale już nie potajemnie. Justyna zaakceptowała moją obecność w ich życiu pod warunkiem „jasnych granic”. Nie jest łatwo pogodzić się z tym wszystkim. Czasem czuję żal do siebie i do nich obojga. Ale wiem jedno: miłość matki nie polega na posiadaniu dziecka na własność.
Czy można nauczyć się być szczęśliwym bez tych, których kochamy najbardziej? Czy matka kiedykolwiek przestaje tęsknić za swoim dzieckiem? Może właśnie na tym polega dorosłość – na pogodzeniu się ze stratą i odnalezieniu siebie na nowo.