Błagam sąsiada o pomoc dla mamy i brata – nie uwierzycie, co się wydarzyło!
– Zosia, nie dam rady już dłużej… – głos mamy drżał, a jej dłonie ściskały kubek z zimną herbatą. Siedziała przy kuchennym stole, patrząc na mnie oczami pełnymi zmęczenia i rozpaczy. – Michał musi być jutro w szpitalu na badaniach. Samochód nie odpalił. Nie wiem, co robić.
W tamtej chwili czułam się jak dziecko, choć miałam już dwadzieścia dwa lata. Michał, mój młodszy brat, od urodzenia był niepełnosprawny – poruszał się na wózku, a każda wizyta w szpitalu była dla niego wyzwaniem. Tata odszedł od nas pięć lat temu, zostawiając mamę samą z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Od tamtej pory wszystko było na jej głowie. Ja pomagałam jak mogłam – pracowałam po lekcjach, potem na studiach, ale pieniędzy zawsze brakowało.
– Może zadzwonimy po taksówkę? – zaproponowałam niepewnie.
Mama pokręciła głową. – Nie stać nas. Wiesz, ile kosztuje kurs do szpitala i z powrotem? A jeszcze trzeba zapłacić za leki…
Wtedy poczułam, jak narasta we mnie panika. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, jak bardzo mam dość tej bezsilności. Ale spojrzałam na Michała – siedział w swoim pokoju, układając puzzle. Uśmiechał się do siebie, zupełnie nieświadomy tego, jak bardzo świat dorosłych potrafi być okrutny.
Przez okno zobaczyłam pana Nowaka – naszego sąsiada z naprzeciwka. Wysoki, postawny mężczyzna po pięćdziesiątce, zawsze elegancki, jeździł nowym volvo i miał opinię człowieka sukcesu. Ludzie mówili o nim różne rzeczy: że dorobił się na podejrzanych interesach, że jest skąpy i wyniosły. Nigdy z nim nie rozmawiałam dłużej niż „dzień dobry”.
– Mamo… Może poproszę pana Nowaka o podwiezienie? – wyszeptałam.
Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Zosia! Przecież on nawet nie patrzy na nas na klatce schodowej. Co sobie pomyśli?
– Nie mamy wyjścia – odpowiedziałam cicho.
Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy wyszłam na klatkę schodową. Drzwi do mieszkania Nowaków były uchylone – słyszałam dźwięki telewizora i czyjeś kroki. Zapukałam niepewnie.
Po chwili w drzwiach stanął pan Nowak. Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Dzień dobry… Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęłam nieporadnie. – Mam ogromną prośbę… Nasz samochód się zepsuł, a mój brat musi jutro być w szpitalu na badaniach… Czy mógłby pan nas podwieźć?
Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Wydawało mi się, że zaraz mnie wyśmieje albo zamknie drzwi przed nosem.
– O której godzinie? – zapytał nagle.
Zatkało mnie.
– O ósmej rano…
– Dobrze. Będę czekał przed blokiem.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Podziękowałam i wróciłam do mieszkania.
– I co? – spytała mama z nadzieją w głosie.
– Zgodził się…
Następnego dnia rano pan Nowak rzeczywiście czekał przed blokiem. Pomógł Michałowi wsiąść do samochodu, był uprzejmy i rzeczowy. W drodze do szpitala panowała niezręczna cisza. Michał opowiadał o swoich puzzlach, a pan Nowak słuchał z lekkim uśmiechem.
Po powrocie do domu mama długo dziękowała sąsiadowi. Myślałam, że to koniec tej historii – ot, zwykły akt ludzkiej życzliwości. Ale kilka dni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Była sobota wieczór. Siedzieliśmy z mamą przy stole, licząc ostatnie grosze na rachunki. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam – to był pan Nowak.
– Przepraszam, że przeszkadzam… Czy mogę wejść? – zapytał cicho.
Mama skinęła głową.
Pan Nowak usiadł naprzeciwko nas i przez chwilę milczał.
– Chciałem wam coś powiedzieć… Wiem, że ludzie różnie o mnie mówią. Ale prawda jest taka, że sam kiedyś byłem w podobnej sytuacji jak wy. Moja żona była chora przez wiele lat… Zostałem sam z córką i musiałem sobie radzić. Dlatego wiem, jak to jest prosić o pomoc i słyszeć tylko zamykające się drzwi.
Zaniemówiłyśmy z mamą. Pan Nowak mówił dalej:
– Chciałbym wam pomóc… Nie tylko podwieźć do szpitala. Mam znajomego mechanika – naprawi wasz samochód za darmo. A jeśli będziecie potrzebować czegoś jeszcze… proszę się nie wstydzić.
Mama rozpłakała się bezgłośnie. Ja poczułam coś dziwnego w środku – mieszaninę ulgi i wstydu za wszystkie złe myśli o sąsiedzie.
Od tamtej pory pan Nowak stał się częścią naszego życia. Pomagał nam nie tylko materialnie – czasem przynosił Michałowi książki albo zabierał go na spacer do parku. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim: o życiu, o stracie, o marzeniach.
Ale nie wszystkim się to podobało.
Pewnego dnia wracałam ze sklepu i usłyszałam rozmowę dwóch sąsiadek pod blokiem:
– Widzisz tę Zosię? Teraz się przyjaźni z Nowakiem! Pewnie liczy na spadek albo inne korzyści…
– A ta jej matka? Zawsze taka dumna była! Teraz nagle im wszystko pasuje!
Poczułam piekący wstyd i gniew jednocześnie. Chciałam podejść i wykrzyczeć im prosto w twarz całą prawdę o naszej sytuacji, ale zabrakło mi odwagi.
Wieczorem opowiedziałam mamie o tym, co usłyszałam.
– Ludzie zawsze będą gadać – westchnęła ciężko. – Najważniejsze to wiedzieć, kim jesteśmy naprawdę.
Ale plotki zaczęły zatruwać nasze życie coraz bardziej. Ktoś podrzucił nam anonimowy list do skrzynki: „Żerujecie na cudzej dobroci! Wstyd!”
Michał zaczął pytać:
– Zosiu, dlaczego ludzie są dla nas niemili?
Nie umiałam mu odpowiedzieć.
Pewnego dnia pan Nowak przyszedł do nas wyraźnie przygnębiony.
– Przepraszam… Może lepiej będzie, jeśli trochę się odsunę… Nie chcę wam robić problemów przez siebie.
Mama spojrzała mu prosto w oczy:
– Panie Andrzeju… Niech pan nie pozwoli innym decydować za siebie ani za nas! Dziękujemy za wszystko i nie damy się zastraszyć plotkom!
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam łzy w oczach pana Nowaka.
Od tamtej pory byliśmy razem jeszcze silniejsi wobec całego świata. Z czasem plotki ucichły – może dlatego, że ludzie zobaczyli prawdziwą zmianę w naszej rodzinie: więcej uśmiechu, mniej strachu przed jutrem.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba przełamać własną dumę i poprosić o pomoc – nawet jeśli wydaje się to niemożliwe. Bo dobro wraca wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy.
Czy wy też kiedyś musieliście przeprosić swoją dumę dla dobra bliskich? Jak radzicie sobie z niesprawiedliwymi opiniami innych ludzi?