Między miłością a rodziną: Historia Ani i Olka
– Dlaczego twoja mama mnie nie lubi? Przecież nic złego jej nie zrobiłam! – powiedziałam cicho, patrząc na Olka, który już w drzwiach kuchni łapał kurtkę.
Olek spojrzał na mnie z niecierpliwością, jakby to pytanie słyszał już setki razy. – Aniu, nie zaczynaj znowu. Spóźnię się do pracy – rzucił, odgryzając połowę kanapki i popijając kawą.
Weronika Michałówna, jego matka, stała przy kuchennym blacie, ścierając niewidzialny okruszek. – Olek, gdzie tak pędzisz? Zjedz spokojnie – powiedziała surowo, a jej głos przeszył powietrze niczym zimny wiatr.
– Mamo, spóźnię się – mruknął Olek i wybiegł z kuchni. Weronika Michałówna spojrzała na mnie z góry, choć była ode mnie niższa o głowę. – Doprowadzisz się do wrzodów… – mruczała pod nosem, dreptając za synem na krótkich nogach.
Zostałyśmy same. Cisza była ciężka jak ołów. Słyszałam tylko tykanie zegara i swoje przyspieszone bicie serca. Próbowałam zebrać myśli, ale czułam się jak intruz we własnym domu. Bo przecież od pół roku mieszkaliśmy u Weroniki Michałównej – tymczasowo, jak powtarzał Olek. Tymczasowość jednak rozciągała się w nieskończoność.
– Aniu, czy mogłabyś nie zostawiać kubka na stole? – usłyszałam jej głos. – U nas zawsze odkłada się naczynia do zlewu.
– Przepraszam – odpowiedziałam automatycznie, choć miałam ochotę wykrzyczeć: „To też mój dom!”
Wyszłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom popłynąć. Nie rozumiałam, dlaczego Weronika mnie nie akceptuje. Przecież starałam się ze wszystkich sił: gotowałam jej ulubione potrawy, sprzątałam, nawet kupowałam jej kwiaty na imieniny. Ale ona zawsze znajdowała powód do krytyki.
Pamiętam pierwszy dzień, kiedy Olek przedstawił mnie swojej mamie. Było lato, pachniało lipą i świeżo skoszoną trawą. Weronika Michałówna uśmiechnęła się wtedy chłodno i powiedziała: – Olek dużo o tobie opowiadał. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz jego oczekiwań.
Od tamtej pory czułam się jak na egzaminie, którego nie mogę zdać.
Wieczorem Olek wrócił zmęczony i rozdrażniony. Siedziałam w salonie z książką na kolanach, ale nie mogłam się skupić.
– Znowu była niemiła? – zapytał cicho.
– Nie wiem już, co robić… Może powinnam się wyprowadzić? Może to ja jestem problemem? – szepnęłam.
Olek westchnął ciężko. – Aniu, proszę cię… Mama jest po prostu… trudna. Zawsze taka była. Nawet ze mną potrafi się pokłócić o byle co.
– Ale ty jesteś jej synem. Ja jestem tylko „tą dziewczyną”, która zabrała jej dziecko – powiedziałam gorzko.
Olek objął mnie ramieniem. – Przetrwamy to. Obiecuję.
Ale czy naprawdę przetrwamy?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Weroniką Michałówną w cztery oczy. Zebrałam się na odwagę podczas przygotowywania obiadu.
– Pani Weroniko… czy mogę o coś zapytać?
Spojrzała na mnie podejrzliwie znad garnka z zupą.
– Słucham.
– Czy coś zrobiłam nie tak? Czy jest coś, co mogę zmienić?
Przez chwilę milczała, mieszając zupę tak energicznie, że bulgotała groźnie.
– Aniu… Ty jesteś młoda, ładna, masz swoje plany… A ja całe życie poświęciłam Olkowi. Byliśmy tylko we dwoje po śmierci jego ojca. Teraz on ma ciebie i boję się, że zostanę sama.
Zaskoczyły mnie jej słowa. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie tylko surową matkę, ale też samotną kobietę.
– Nie chcę zabierać pani syna… Chciałabym być częścią tej rodziny – powiedziałam szczerze.
Weronika Michałówna spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
– Może kiedyś ci uwierzę…
Od tamtej rozmowy minęły tygodnie. Bywało lepiej i gorzej. Czasem Weronika Michałówna pozwalała sobie na żart albo wspólny spacer do sklepu. Innym razem znów wracała do dawnych nawyków: krytykowała mój sposób gotowania albo narzekała na bałagan w przedpokoju.
Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Cała rodzina Olka zebrała się przy jednym stole: ciotki, kuzyni, dzieciaki biegające po domu. Czułam się jak egzotyczny ptak wśród wróbli. Każdy mój ruch był obserwowany i komentowany szeptem.
Podczas dzielenia się opłatkiem Weronika Michałówna powiedziała: – Życzę ci, Aniu, żebyś nauczyła się jeszcze paru rzeczy…
Poczułam ukłucie w sercu. Olek ścisnął moją dłoń pod stołem.
Po świętach postanowiłam znaleźć pracę i wynająć mieszkanie. Chciałam udowodnić sobie i Weronice Michałównej, że potrafię być samodzielna. Znalazłam ogłoszenie o pracy w księgarni niedaleko centrum miasta i dostałam ją od ręki.
Kiedy powiedziałam o tym Olkowi, był dumny i szczęśliwy. Ale Weronika Michałówna tylko wzruszyła ramionami:
– Księgarnia? I co dalej? To nie jest prawdziwa praca…
Zacisnęłam zęby i postanowiłam się nie poddawać.
Po dwóch miesiącach udało nam się wynająć małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Było ciasno i skromnie, ale nasze własne. Pierwszej nocy leżeliśmy z Olkiem na materacu pośród kartonów i śmialiśmy się przez łzy ze szczęścia.
Weronika Michałówna odwiedziła nas po raz pierwszy tydzień później. Przyniosła słoik ogórków i domowe ciasto drożdżowe.
– No… jakoś sobie radzicie – powiedziała z udawaną obojętnością, ale widziałam błysk dumy w jej oczach.
Z czasem nasze relacje zaczęły się poprawiać. Nie były idealne – czasem jeszcze padały gorzkie słowa czy ukradkowe spojrzenia pełne żalu. Ale nauczyłyśmy się rozmawiać bez krzyku i słuchać siebie nawzajem.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko miłość i wsparcie, ale też walka o swoje miejsce i szacunek dla cudzych granic. Czy każda teściowa musi być wrogiem? A może czasem wystarczy odrobina empatii i odwagi, by przełamać lody?