Moja wnuczka znika w cieniu brata – czy naprawdę matka może kochać jedno dziecko bardziej?
– Babciu, czy ja naprawdę jestem gorsza? – Zosia patrzyła na mnie wielkimi, zaszklonymi oczami, ściskając w dłoniach pluszowego misia. Jej głos drżał, a ja czułam, jak serce mi pęka. W kuchni za ścianą Emilia krzyczała na Antka, ale to był inny krzyk – pełen troski, nie gniewu. Zosię karciła ciszą.
Nie tak wyobrażałam sobie starość. Miałam być tą babcią, która piecze szarlotki i opowiada bajki, a nie tą, która zastanawia się, czy powinna zabrać wnuczkę od własnej córki. Ale życie pisze inne scenariusze.
Emilia zawsze była dumna. Od dziecka wiedziała, czego chce – najlepszych ubrań, najlepszych ocen, najlepszych przyjaciół. Kiedy poznała Michała, prawnika z Warszawy, cała rodzina była pod wrażeniem. Ślub był wystawny, a potem przyszły dzieci: najpierw Zosia, potem Antek. I wtedy wszystko się zmieniło.
Zosia była cicha, wrażliwa. Lubiła rysować i godzinami układać puzzle. Antek – żywe srebro, wszędzie go było pełno. Emilia zawsze powtarzała: „Zosia, ucz się od brata! On się nie boi świata!”. Ale Zosia nie chciała być jak Antek. Chciała być sobą.
Pamiętam jedną Wigilię. Zosia miała wtedy siedem lat. Przyniosła własnoręcznie zrobioną kartkę dla mamy. Emilia nawet nie spojrzała – była zajęta rozmową z Michałem o nowym kliencie. Antek dostał nowy tablet i wszyscy się nim zachwycali. Zosia siedziała w kącie i cicho płakała.
Próbowałam rozmawiać z Emilią:
– Kochanie, widzisz, że Zosia jest smutna?
– Mamo, ona zawsze taka jest. Musi się nauczyć radzić sobie w życiu.
– Ale ona potrzebuje twojej uwagi.
– Nie przesadzaj. Antek też jej potrzebuje.
Ale to nie była prawda. Antek miał wszystko – czas, prezenty, pochwały. Zosia miała tylko mnie.
Z biegiem lat było coraz gorzej. Zosia zamykała się w sobie. W szkole radziła sobie dobrze, ale nie miała przyjaciół. Emilia coraz częściej powtarzała: „Zosia jest dziwna”.
Kiedyś usłyszałam rozmowę Emilii z Michałem:
– Może powinniśmy ją zapisać do psychologa?
– Po co? Przesadza. To przez te twoje geny.
– Moje geny? A może to przez ciebie?!
Zosia słyszała każde słowo. Przyszła do mnie wieczorem i zapytała:
– Babciu, czy ja jestem popsuta?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
W tym roku wszystko się zaostrzyło. Michał wyjechał na kontrakt do Gdańska i bywał w domu tylko w weekendy. Emilia została sama z dziećmi i całą swoją frustrację przelewała na Zosię. Antek miał coraz więcej przywilejów: dodatkowe zajęcia sportowe, wyjazdy z kolegami, nowy rower. Zosia nie dostała nawet zeszytu z ulubionym motywem.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie wychowawczyni Zosi:
– Pani Janino, Zosia jest bardzo zamknięta. Martwimy się o nią. Czy w domu wszystko w porządku?
Zamarłam. Co miałam powiedzieć? Że moja córka faworyzuje jedno dziecko? Że wnuczka gaśnie w oczach?
Po tej rozmowie pojechałam do Emilii.
– Musimy porozmawiać.
– O czym znowu?
– O Zosi.
– Mamo, nie zaczynaj! Mam dość twojego wtrącania się!
– Emilia! Ona cierpi! Nie widzisz tego?!
– To jej wybór! Gdyby była bardziej otwarta…
Nie wytrzymałam:
– To ty jesteś jej matką! To ty masz ją kochać!
Emilia trzasnęła drzwiami.
Zostałam sama z Zosią w jej pokoju. Siedziałyśmy długo w ciszy. W końcu powiedziała:
– Babciu, czy mogę u ciebie zamieszkać?
Serce mi stanęło. Wiedziałam, że jeśli powiem „tak”, wszystko się zmieni. Ale jeśli powiem „nie”, stracę ją na zawsze.
Przez kolejne dni Emilia unikała mnie jak ognia. Michał zadzwonił raz:
– Mamo, nie mieszaj się w nasze sprawy.
Ale ja już nie mogłam patrzeć na cierpienie Zosi.
Pewnego wieczoru spakowałam jej rzeczy i zabrałam ją do siebie. Emilia nie odezwała się ani słowem. Tylko Antek patrzył na siostrę ze zdziwieniem.
Pierwsze dni u mnie były trudne. Zosia budziła się w nocy z płaczem, bała się dźwięków za oknem. Ale powoli zaczęła się otwierać – rysowała coraz więcej, opowiadała mi o szkole.
Czasem pyta:
– Babciu, czy mama mnie jeszcze kocha?
Nie wiem, co odpowiedzieć.
Dziś patrzę na nią i zastanawiam się: ile dzieci w Polsce przeżywa to samo? Ile matek faworyzuje jedno dziecko kosztem drugiego? Czy naprawdę można kochać jedno dziecko bardziej?
Może to ja popełniłam błąd wychowując Emilię tak ambitnie? Może powinnam była nauczyć ją miłości bezwarunkowej?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można uratować dziecko przed własną matką?