„Mamo, nie znam cię” – Historia Barbary, która oddała wszystko dla syna, a została zapomniana
– Michał! Michał, poczekaj! – krzyknęłam, czując jak serce wali mi w piersi. W tłumie ludzi na warszawskim Powiślu mój syn nawet nie odwrócił głowy. Przeszedł obok mnie, jakbym była przezroczysta. Jakbym była nikim.
Zatrzymałam się na chwilę, łapiąc oddech. W rękach ściskałam torbę z zakupami – chleb, mleko, jego ulubione drożdżówki z makiem. Przez lata byłam dla niego wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką, powierniczką. Po rozwodzie z Markiem to ja zostałam z Michałem w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Pradze. To ja wstawałam o piątej rano, żeby zrobić mu kanapki do szkoły i zapakować zeszyty do plecaka. To ja płakałam po nocach, kiedy miał gorączkę i nie wiedziałam, czy dam radę opłacić rachunki.
A teraz? Teraz mój własny syn przeszedł obok mnie jak obcy.
Wróciłam do domu na drżących nogach. W kuchni czekała na mnie cisza – ta sama cisza, która od miesięcy wypełniała każdy kąt naszego mieszkania. Michał wyprowadził się pół roku temu do swojej dziewczyny, Julii. Od tamtej pory widywaliśmy się rzadko. Czasem zadzwonił, czasem przysłał SMS-a: „Mamo, wszystko ok”. Ale dziś… dziś nawet nie spojrzał mi w oczy.
Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Nie tak wyobrażałam sobie starość. Nie tak wyobrażałam sobie życie po tylu latach poświęceń.
Pamiętam dzień, kiedy Marek odszedł. Michał miał wtedy dwanaście lat. Siedział skulony na łóżku, a ja tuliłam go do siebie i powtarzałam: „Jestem tu, synku. Zawsze będę”. Pracowałam wtedy na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam biura w centrum. Wszystko po to, żeby Michał miał buty na zimę i mógł pojechać na zieloną szkołę.
Z czasem zaczęły się kłopoty. Michał dorastał, zamykał się w sobie. Coraz częściej wracał późno do domu, przesiadywał z kolegami na ławce pod blokiem. Próbowałam z nim rozmawiać:
– Michałku, co się dzieje? – pytałam cicho.
– Nic! Daj mi spokój! – rzucał przez zaciśnięte zęby i trzaskał drzwiami.
Czułam się bezradna. W szkole skarżyli się na jego zachowanie. Raz nawet wezwała mnie wychowawczyni:
– Pani Barbaro, Michał jest zdolny, ale ostatnio bardzo się zmienił. Może potrzebuje pomocy?
Wróciłam wtedy do domu i długo patrzyłam na zdjęcie nas trojga z wakacji nad morzem. Uśmiechnięci, szczęśliwi… Jakby to było w innym życiu.
Kiedy Michał zdał maturę, byłam z niego dumna jak nigdy wcześniej. Zorganizowałam małe przyjęcie – upiekłam sernik według przepisu mojej mamy. Przyszedł tylko on i Julia. Marek nawet nie zadzwonił.
Potem wszystko potoczyło się szybko: studia, praca dorywcza w kawiarni, coraz mniej czasu dla mnie. Zaczęły się pierwsze poważne kłótnie:
– Mamo, nie możesz ciągle mnie kontrolować! Mam swoje życie!
– Ja tylko się martwię…
– Przestań! Dusisz mnie!
Pewnego wieczoru wróciłam z pracy i zobaczyłam pusty pokój Michała. Na stole leżała kartka: „Wyprowadzam się do Julii. Nie dzwoń”.
Przez kilka tygodni chodziłam jak cień. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. Każdy dźwięk telefonu sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła.
A potem zaczęły się plotki na klatce schodowej:
– Słyszała pani? Syn Barbary wyprowadził się do tej dziewczyny z Mokotowa…
– Podobno już nie rozmawiają…
Czułam się upokorzona. Jakby wszyscy wiedzieli lepiej ode mnie, co dzieje się w mojej rodzinie.
Dziś w parku zobaczyłam go przypadkiem. Stał przy fontannie z Julią i ich małym synkiem – moim wnukiem, którego widziałam tylko raz po narodzinach. Chciałam podejść, przytulić ich wszystkich… Ale kiedy zawołałam jego imię, spojrzał na mnie obojętnie i odwrócił wzrok.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra Zofia:
– Basia, musisz dać mu czas. On wróci.
– Ale kiedy? – szepnęłam przez łzy. – Czy matka może być aż tak niewidzialna dla własnego dziecka?
Zofia milczała przez chwilę.
– Może on też cierpi? Może nie umie inaczej?
Nie wiem już niczego. Czy naprawdę zrobiłam coś źle? Czy za bardzo go kochałam? Czy za bardzo chciałam być obecna w jego życiu?
Czasem myślę o tym wszystkim nocami, kiedy leżę sama w łóżku i słyszę tylko tykanie zegara na ścianie. Przeglądam stare zdjęcia: Michał jako niemowlę w moich ramionach; Michał na rowerze; Michał z pierwszym świadectwem z paskiem…
Czy to wszystko było na nic?
Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną życiem, ale wciąż pełną miłości. Miłości, której nikt już nie chce.
Może kiedyś Michał wróci? Może przyjdzie dzień, kiedy znów usiądziemy razem przy stole i powie: „Mamo, przepraszam”.
A może… może już zawsze będę dla niego tylko wspomnieniem?
Czy matczyna miłość naprawdę nie wystarcza, by utrzymać rodzinę razem? Czy można kochać za bardzo? Co wy o tym myślicie?