„Tato, przestań dzwonić. Nie mam już czasu ci pomagać” – historia o tym, jak pieniądze rozdzieliły rodzinę
– Tato, przestań dzwonić. Nie mam już czasu ci pomagać.
Te słowa usłyszałem w słuchawce, zanim usłyszałem sygnał rozłączenia. Stałem w kuchni, oparty o blat, z telefonem w ręku. Drżały mi palce. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz upadnę. Przypomniałem sobie, jak kiedyś, gdy był mały, trzymałem go za rękę, gdy uczył się jeździć na rowerze. Teraz nie chciał nawet słyszeć mojego głosu.
Mój syn, Michał. Mój jedyny syn.
Wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, kiedy zmarła jego matka, moja żona – Anna. Byliśmy wtedy rodziną, może nie idealną, ale trzymaliśmy się razem. Michał miał wtedy dwadzieścia dwa lata i właśnie kończył studia na Politechnice Warszawskiej. Ja prowadziłem niewielką firmę budowlaną w Piasecznie. Po śmierci Anny wszystko się posypało.
– Tato, ja nie chcę tu mieszkać – powiedział mi któregoś wieczoru Michał, stojąc w drzwiach swojego pokoju z walizką w ręku. – Muszę zacząć żyć po swojemu.
Nie zatrzymywałem go. Byłem zbyt pogrążony w żałobie i własnych problemach. Myślałem: „Niech idzie, niech spróbuje”.
Przez kilka lat kontaktowaliśmy się sporadycznie. Michał dzwonił głównie wtedy, gdy potrzebował pieniędzy – na wynajem mieszkania, na samochód, na kursy językowe. Zawsze dawałem mu tyle, ile mogłem. Wierzyłem, że to inwestycja w jego przyszłość.
Kiedy firma zaczęła mieć kłopoty finansowe, musiałem sprzedać dom i przenieść się do małego mieszkania w bloku. Michał nawet nie zapytał, czy potrzebuję pomocy. Wtedy pierwszy raz poczułem się naprawdę samotny.
Wszystko zmieniło się, gdy zmarła moja matka i zostawiła nam spory spadek – dom na Mokotowie i trochę oszczędności. Michał pojawił się nagle jakby nigdy nic.
– Tato, powinniśmy to sprzedać i podzielić się pieniędzmi – powiedział bez cienia emocji.
– Może byś tu zamieszkał? – zaproponowałem nieśmiało. – To dom twojej babci…
– Nie chcę mieszkać w starym domu. Potrzebuję gotówki na rozwój firmy.
Nie miałem siły się kłócić. Podzieliliśmy spadek po połowie. Michał dostał swoją część i… zniknął.
Przez kolejne lata próbowałem do niego dzwonić, pisać wiadomości, zapraszać na święta. Odpowiadał rzadko i lakonicznie. Zawsze był zajęty: nowy projekt, wyjazd służbowy, spotkanie z klientem.
W zeszłym roku dowiedziałem się od znajomego, że Michał kupił mieszkanie w Wilanowie i prowadzi własną firmę informatyczną. Podobno dobrze mu się wiedzie. Nie zaprosił mnie nawet na parapetówkę.
Ostatnio zachorowałem – zwykłe przeziębienie przerodziło się w zapalenie płuc. Leżałem sam w łóżku przez dwa tygodnie. Nikt nie zadzwonił, nikt nie zapukał do drzwi. Wtedy postanowiłem zadzwonić do Michała jeszcze raz.
– Michał… – zacząłem niepewnie, gdy odebrał telefon.
– Tato, co się stało? – spytał zniecierpliwiony.
– Chciałem tylko porozmawiać… Może byś mnie odwiedził?
– Nie mam czasu. Mam ważne spotkania. Przestań dzwonić, dobrze?
I wtedy usłyszałem te słowa: „Nie mam już czasu ci pomagać”.
Zamknąłem oczy i poczułem łzy pod powiekami. Czy naprawdę byłem tak złym ojcem? Czy wszystko sprowadzało się do pieniędzy?
Próbowałem sobie przypomnieć momenty bliskości z Michałem. Jak razem chodziliśmy na mecze Legii Warszawa, jak uczyłem go majsterkować w garażu… Ale potem przypomniały mi się też nasze kłótnie o oceny, o wybór studiów, o towarzystwo. Może za bardzo naciskałem? Może za mało słuchałem?
Kilka dni później zadzwoniła do mnie siostra Anny – ciocia Basia.
– Janek, co się dzieje? Wyglądasz na przybitego.
Opowiedziałem jej wszystko. Siedzieliśmy przy herbacie w jej kuchni na Ursynowie.
– Michał zawsze był uparty – powiedziała Basia. – Ale kocha cię na swój sposób. Może po prostu nie umie tego okazać?
– Ale ja już nie mam siły walczyć o ten kontakt…
Basia uścisnęła moją dłoń.
– Daj mu czas. Może kiedyś zrozumie.
Ale czy ja będę jeszcze wtedy żył?
Od tamtej pory minęły miesiące. Michał nie zadzwonił ani razu. Czasem widzę jego zdjęcia na Facebooku – uśmiechnięty, otoczony znajomymi, podróżuje po świecie. A ja? Siedzę sam przy stole i patrzę na stare fotografie.
Czasem myślę: może powinienem był być twardszy? Może nie powinienem był tak łatwo oddać mu tych pieniędzy? Ale przecież to mój syn…
Dziś wieczorem znów próbowałem do niego zadzwonić. Odrzucił połączenie po dwóch sygnałach.
Patrzę przez okno na rozświetlone bloki i pytam sam siebie: czy naprawdę pieniądze są ważniejsze niż rodzina? Czy można jeszcze naprawić coś, co zostało tak bardzo zniszczone?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o kontakt za wszelką cenę?