Kiedy dom przestaje być domem: Historia Jolanty Nowak
– Marek, proszę cię, nie rób tego… – mój głos drżał, gdy patrzyłam na syna stojącego w progu naszego mieszkania. Jego twarz była zimna, nieprzenikniona. Jeszcze kilka miesięcy temu był moim ukochanym dzieckiem, moją dumą. Teraz patrzył na mnie jak na intruza.
– Mamo, to nie jest już twoje miejsce. Tak będzie lepiej dla wszystkich – odpowiedział szorstko, nie patrząc mi w oczy. W jego głosie nie było ani cienia czułości. Czułam, jak serce pęka mi na tysiąc kawałków.
Nie tak wyobrażałam sobie starość. Po śmierci męża zostałam sama z dwójką dzieci: Markiem i Haliną. Marek zawsze był blisko mnie, pomagał, dbał o wszystko. Halina… Cóż, od lat nie mieliśmy kontaktu. Odeszła z domu po kłótni o studia i nigdy nie wróciła, nawet kiedy zachorowałam. Przez lata łudziłam się, że jeszcze się pogodzimy. Ale kiedy najbardziej jej potrzebowałam – gdy leżałam w szpitalu po udarze – nie odezwała się ani razu.
Marek był wtedy przy mnie. To on przynosił mi czyste ubrania, to on płacił rachunki i robił zakupy. Byłam mu wdzięczna, choć widziałam, jak bardzo jest zmęczony. Czułam się winna, że tyle na niego spadło. Dlatego kiedy notariusz zapytał mnie o testament, bez wahania zapisałam mieszkanie Markowi. Przecież to on był przy mnie w najgorszych chwilach.
Nie spodziewałam się, że ta decyzja stanie się początkiem końca naszej rodziny.
Wszystko zmieniło się kilka tygodni temu. Halina nagle pojawiła się w drzwiach mojego mieszkania – po latach ciszy, z walizką w ręku i wymuszonym uśmiechem na twarzy. Była inna: pewna siebie, chłodna, jakby obca. Powiedziała tylko:
– Mamo, potrzebuję pomocy. Mogę się zatrzymać?
Nie potrafiłam jej odmówić. Przecież to moja córka! Marek patrzył na nią z niechęcią, ale nic nie powiedział. Przez kilka dni żyliśmy razem pod jednym dachem – ja, Marek i Halina – jakbyśmy byli rodziną z dawnych lat. Ale napięcie wisiało w powietrzu.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę w kuchni:
– Po co tu wróciłaś? – syknął Marek.
– To nie twoja sprawa – odpowiedziała Halina lodowato.
– Mama zapisała mi mieszkanie. Nie licz na nic.
– Zobaczymy…
Te słowa przeszyły mnie jak nóż. Wiedziałam już, że coś się święci.
Kilka dni później Marek przyszedł do mnie z papierami w ręku.
– Mamo, musisz się wyprowadzić. Halina zostanie tutaj. Ja już podjąłem decyzję.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– Jak to? Przecież to twoje mieszkanie…
– Tak, ale Halina bardziej go potrzebuje. Ty możesz zamieszkać u cioci Zosi na wsi.
Czułam się zdradzona przez własne dziecko. Przez lata byłam dla niego wszystkim – matką, przyjaciółką, wsparciem. A teraz wyrzuca mnie z domu dla siostry, która przez lata nie chciała nas znać?
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się myśli: Co zrobiłam źle? Czy za bardzo kochałam Marka? Czy powinnam była bardziej walczyć o Halinę? Czy matka może być winna temu, że dzieci ją porzucają?
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy do walizki i wyszłam z mieszkania, które przez trzydzieści lat było moim domem. Marek nawet nie wyszedł z pokoju, tylko Halina rzuciła mi krótkie:
– Powodzenia.
Szłam przez osiedle ze łzami w oczach. Ludzie mijali mnie obojętnie – nikt nie wiedział, że właśnie tracę wszystko: dom, rodzinę, poczucie bezpieczeństwa.
U cioci Zosi było cicho i pusto. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na pola za domem. Próbowałam zrozumieć Marka. Może chciał odpocząć ode mnie? Może miał dość odpowiedzialności? A może Halina obiecała mu coś w zamian?
Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Jolanta, widziałam twoje dzieci razem na mieście. Wyglądali na bardzo zadowolonych…
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Czyżby pogodzili się moim kosztem? Czy naprawdę byłam dla nich tylko przeszkodą?
Wieczorem zadzwonił Marek:
– Mamo… Chciałem ci podziękować za wszystko. Ale musisz zrozumieć – Halina jest moją siostrą. Ona też ma prawo do tego mieszkania.
Nie odpowiedziałam nic. Łzy płynęły mi po policzkach.
Dziś siedzę tu sama i zastanawiam się: czy matczyna miłość naprawdę jest bezwarunkowa? Czy dzieci mają prawo decydować o życiu rodziców tylko dlatego, że kiedyś im pomagali? Czy dom może przestać być domem tylko dlatego, że ktoś zmienił zdanie?
Może powinnam była walczyć o siebie bardziej? Może powinnam była kochać mniej…
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można wybaczyć taką zdradę własnym dzieciom?