Miłość w jesieni życia: Historia Emilii z aplikacji randkowej
– Babciu, patrz! Masz już dwa polubienia! – zawołała Zosia, pokazując mi ekran telefonu.
Zakrztusiłam się herbatą, aż łzy napłynęły mi do oczu. – Zosiu, co ty wyprawiasz? – wykrztusiłam, próbując złapać oddech.
– No co? Przecież sama mówiłaś, że jesteś samotna od śmierci dziadka. Może czas spróbować czegoś nowego? – odpowiedziała z uśmiechem, a jej oczy błyszczały figlarnie.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Mój świat od lat był poukładany: codzienna kawa o siódmej, podlewanie pomidorów w ogrodzie, spotkania z sąsiadką Haliną i wieczory z książką. A teraz… miałam profil w aplikacji randkowej. „Emilia, 67 lat. Uwielbia książki, spacery po lesie i szarlotkę z cynamonem. Szuka towarzysza rozmów i życia.” Nawet zdjęcie było moje – to z wakacji, kiedy podlewałam pomidory w słomkowym kapeluszu.
– Zosiu, ja się do tego nie nadaję – westchnęłam.
– Babciu, nie bądź taka staroświecka! – roześmiała się. – Zobaczysz, może ktoś fajny się odezwie.
Nie chciałam jej robić przykrości. Przez ostatnie lata Zosia była moim największym wsparciem. Po śmierci dziadka czułam się jak cień samej siebie. Syn, Marek, mieszkał z rodziną w Warszawie i widywaliśmy się rzadko. Córka, Ania, wyjechała do Niemiec i kontakt ograniczał się do telefonów raz na miesiąc. Zosia była moim promykiem słońca.
Wieczorem leżałam w łóżku i myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę jestem już tylko starą kobietą, której życie toczy się od obiadu do kolacji? Czy mogę jeszcze czegoś chcieć? Czy wolno mi?
Następnego dnia Zosia przyszła do mnie z telefonem.
– Babciu, napisał do ciebie pan Janusz! – oznajmiła z triumfem.
Przeczytałam wiadomość: „Dzień dobry, Pani Emilio. Widzę, że lubimy podobne rzeczy. Może spotkamy się na kawie? Pozdrawiam serdecznie – Janusz, 70 lat.”
Serce zaczęło mi bić szybciej. Przez chwilę poczułam się jak nastolatka przed pierwszą randką.
– No i co? – dopytywała Zosia.
– Nie wiem…
– Babciu! Żyje się raz!
Zgodziłam się na spotkanie. Umówiliśmy się w kawiarni przy rynku. Przyszłam wcześniej, nerwowo poprawiając włosy przed wejściem. Janusz już czekał – wysoki, siwy mężczyzna z ciepłym uśmiechem.
– Pani Emilia? – zapytał niepewnie.
– Tak… To ja.
Usiedliśmy przy oknie. Rozmawialiśmy o wszystkim: o książkach, o dawnych czasach, o wnukach. Janusz opowiadał o swojej pracy w bibliotece i o tym, jak po śmierci żony zamknął się w sobie na kilka lat.
– Myślałem, że już nigdy nikogo nie poznam – przyznał cicho.
Poczułam ukłucie współczucia i… coś jeszcze. Nadzieję?
Spotykaliśmy się coraz częściej: na spacerach w parku, na herbacie u mnie w domu. Zosia była zachwycona.
– Babciu, widzę jak promieniejesz! – mówiła.
Ale nie wszystkim podobały się moje nowe znajomości. Syn zadzwonił pewnego wieczoru:
– Mamo, co ty wyprawiasz? Słyszałem od Zosi, że spotykasz się z jakimś obcym facetem przez internet?!
– Marek… jestem dorosła. Wiem co robię.
– Ale to nie wypada! Co ludzie powiedzą? Mama powinna myśleć o wnukach, a nie o randkach!
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Czy naprawdę nie mam prawa do szczęścia?
Zaczęły się plotki na osiedlu. Sąsiadka Halina przyszła z wizytą niby przypadkiem:
– Słyszałam, że masz nowego adoratora… No proszę! W tym wieku?
Uśmiechnęłam się tylko blado.
Wieczorami płakałam w poduszkę. Czułam się rozdarta między własnym pragnieniem bliskości a oczekiwaniami rodziny i otoczenia.
Janusz zauważył mój smutek.
– Emilio… jeśli to przeze mnie…
– Nie! To nie twoja wina… Po prostu… boję się.
– Czego?
– Że stracę rodzinę. Że zostanę sama…
Janusz ujął moją dłoń.
– Ja też się boję. Ale może warto spróbować?
W końcu postanowiłam porozmawiać szczerze z Markiem.
Pojechałam do Warszawy specjalnie na weekend. Siedzieliśmy przy stole w kuchni.
– Marek… wiem, że trudno ci to zaakceptować. Ale ja też mam prawo do szczęścia. Przez lata byłam dla was wszystkich – dla ciebie, dla Ani, dla wnuków… Teraz chciałabym choć trochę pomyśleć o sobie.
Marek spuścił głowę.
– Przepraszam, mamo… Po prostu boję się o ciebie. Nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził.
Objęłam go mocno.
– Dziękuję ci za troskę. Ale musisz mi zaufać.
Od tego dnia było łatwiej. Plotki ucichły, sąsiadki zaczęły patrzeć na mnie z nowym szacunkiem (a może zazdrością?). Zosia była dumna jak paw.
Pewnego popołudnia Janusz przyszedł do mnie z bukietem tulipanów.
– Emilio… Chciałbym być przy tobie na dobre i złe. Czy dasz mi szansę?
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Tak… Chcę spróbować jeszcze raz być szczęśliwa.
Dziś patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę kobietę inną niż ta sprzed roku: odważniejszą, pogodniejszą, gotową na nowe wyzwania. Czasem pytam siebie: czy naprawdę trzeba czekać całe życie na odrobinę szczęścia? A może wystarczy tylko odważyć się zrobić pierwszy krok?