Dość czekania — wzięłam sprawy w swoje ręce
— Krystyna, ile jeszcze będziesz czekać? — usłyszałam głos mojej matki przez telefon, kiedy po raz kolejny opowiadałam jej, że Bogusław znowu nie wrócił na noc. Siedziałam na zimnej podłodze w kuchni, ściskając kubek z herbatą, a łzy same płynęły mi po policzkach. W tle słyszałam cichy szum lodówki i odgłos kropel deszczu uderzających o parapet. — Przecież on cię nie szanuje — dodała mama, a ja poczułam, jakby ktoś wbijał mi szpilki prosto w serce.
Kiedy poznałam Bogusława, miałam trzydzieści dwa lata i za sobą kilka nieudanych związków. On był inny — przystojny, z błyskiem w oku, zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby poprawić mi humor. Już na pierwszej randce powiedział: „Nie szukam przygód. Chcę czegoś poważnego”. Wtedy uwierzyłam, że to właśnie z nim mogę zbudować coś trwałego. Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem w jego mieszkaniu na Pradze. Wszystko wydawało się idealne: wspólne śniadania, wieczory z winem i filmami, plany na przyszłość.
Ale potem coś zaczęło się psuć. Najpierw były drobiazgi — coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami. Potem pojawiły się wyjazdy służbowe, o których dowiadywałam się w ostatniej chwili. Zaczęłam czuć się jak gość we własnym domu. Kiedy próbowałam rozmawiać o przyszłości, o ślubie czy dzieciach, Bogusław zawsze zbywał mnie żartem albo zmieniał temat.
— Krysiu, po co ci ślub? Przecież jest nam dobrze tak, jak jest — mówił z uśmiechem, a ja udawałam, że mi to wystarcza.
Ale nie wystarczało. Coraz częściej łapałam się na tym, że zazdroszczę koleżankom ich rodzinnych zdjęć na Facebooku, wspólnych wakacji z dziećmi. Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet moja młodsza siostra, która zawsze była beztroska i nieodpowiedzialna, wyszła za mąż i urodziła bliźniaki.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W salonie panował półmrok. Na stole stały dwie szklanki po whisky i niedopałki papierosów w popielniczce. Bogusław siedział na kanapie z jakąś kobietą — nie znałam jej. Gdy mnie zobaczyli, kobieta szybko się pożegnała i wyszła. Bogusław nawet nie próbował tłumaczyć.
— To tylko koleżanka z pracy — rzucił obojętnie.
Wtedy coś we mnie pękło. Przez kilka dni chodziłam jak cień, nie odzywając się do niego prawie wcale. On udawał, że nic się nie stało. W weekend zaproponował wyjazd za miasto.
— Krysiu, pojedźmy do Kazimierza. Odpoczniesz trochę — powiedział, jakby wszystko było w porządku.
Zgodziłam się tylko po to, żeby mieć czas na przemyślenie wszystkiego. Spacerując po rynku w Kazimierzu Dolnym, patrzyłam na zakochane pary trzymające się za ręce i czułam narastającą wściekłość. Dlaczego ja ciągle czekam? Dlaczego pozwalam mu decydować o moim życiu?
Wieczorem usiedliśmy przy kominku w pensjonacie. Zebrałam się na odwagę.
— Bogusław, czego ty właściwie ode mnie chcesz? — zapytałam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— Przecież jesteśmy razem. Po co komplikować?
— Ja chcę rodziny! Chcę mieć dzieci! Chcę wiedzieć, że jestem dla ciebie ważna! — wykrzyczałam w końcu wszystko to, co tłumiłam przez miesiące.
Bogusław wzruszył ramionami.
— Nie wiem, czy jestem gotowy na takie zobowiązania.
Wróciliśmy do Warszawy w milczeniu. Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Każdego dnia czułam coraz większy ciężar na sercu. Moja mama dzwoniła codziennie:
— Krysiu, nie marnuj życia! Jesteś jeszcze młoda!
W pracy też zaczęli zauważać moją zmianę nastroju. Koleżanka z biura zaprosiła mnie na kawę.
— Krystyna, musisz pomyśleć o sobie. On cię nie docenia — powiedziała bez ogródek.
W końcu nadszedł ten dzień. Wróciłam do domu i zobaczyłam walizkę Bogusława przy drzwiach.
— Wyjeżdżam na kilka dni do Wrocławia — rzucił bez emocji.
Patrzyłam na niego i nagle poczułam spokój. Wiedziałam już, co muszę zrobić.
Kiedy wyszedł, zaczęłam pakować swoje rzeczy. Każda para butów, każda książka przypominała mi o tym, ile razy rezygnowałam z siebie dla niego. Zadzwoniłam do siostry:
— Anka, mogę się u ciebie zatrzymać?
— Jasne! Czekałam tylko na ten telefon — odpowiedziała bez wahania.
Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Bałam się przyszłości, samotności i tego, co powiedzą znajomi. Ale z każdym dniem odzyskiwałam siły. Zaczęłam chodzić na jogę, spotykać się ze znajomymi, nadrabiać zaległe książki i filmy.
Po kilku tygodniach Bogusław zadzwonił:
— Krystyna… Może spróbujemy jeszcze raz?
Odpowiedziałam spokojnie:
— Nie chcę już czekać na twoje decyzje. Teraz wybieram siebie.
Dziś wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę zasługuję na szczęście? Ale potem patrzę w lustro i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy warto było tyle czekać? Czy każda z nas musi przejść przez własne piekło, żeby nauczyć się walczyć o siebie? Może właśnie to jest prawdziwa dorosłość.