Mieszkanie w jednym pokoju z trzema wnukami i kolejnym w drodze – czy to jeszcze dom, czy już pole bitwy?
– Babciu, on mi zabrał poduszkę! – wrzasnął Jaś, rzucając się na łóżko, które dzieliliśmy od trzech lat.
Zamknęłam oczy, próbując nie wybuchnąć. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. To już nie była zwykła codzienność – to była wojna o każdy centymetr przestrzeni, o każdy kawałek ciszy, o każdą chwilę samotności.
– Oddaj mu tę poduszkę, Michałku – powiedziałam łagodnie, choć w środku czułam narastającą frustrację. Michał spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby to ja byłam winna temu, że w naszym pokoju nie ma miejsca nawet na dodatkowy koc.
– On zawsze wszystko dostaje! – burknął i odwrócił się do ściany.
Spojrzałam na zegar. Była dopiero siedemnasta, a ja już czułam się jak po całonocnej zmianie w szpitalu. Za oknem szarzało, a w powietrzu wisiała wilgoć. W kuchni słychać było stłumione głosy mojej córki, Magdy, i jej męża, Pawła. Kłócili się znowu o pieniądze.
– Nie rozumiesz? Nie stać nas na większe mieszkanie! – krzyczała Magda.
– A ja mam już dość tego ścisku! – odpowiadał Paweł.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. To był nasz dom – dwupokojowe mieszkanie na warszawskim Bródnie. Kiedyś wydawało mi się wystarczające dla mnie i mojego męża. Ale on odszedł pięć lat temu, a ja zostałam sama. Wtedy Magda straciła pracę i z trójką dzieci wróciła do mnie. Paweł dołączył kilka miesięcy później, kiedy jego firma upadła. Teraz wszyscy mieszkaliśmy razem – siedem osób na pięćdziesięciu metrach kwadratowych.
A za miesiąc miała pojawić się kolejna istota.
Czwarty wnuk. Czwarty chłopiec. Kolejne łóżeczko do upchnięcia gdzieś między szafą a stołem.
– Babciu, mogę wyjść na balkon? – zapytał cicho najmłodszy, Franek. Miał dopiero cztery lata i często chował się tam przed starszymi braćmi.
– Idź, tylko załóż sweter – powiedziałam i pogłaskałam go po głowie.
Usiadłam na krześle przy oknie i spojrzałam na swoje odbicie w szybie. Zmęczona twarz, siwe włosy niedbale związane gumką. Kiedy ostatni raz miałam chwilę tylko dla siebie? Kiedy mogłam poczytać książkę albo napić się herbaty bez przerywania?
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie.
– Mamo, musimy pogadać – weszła Magda z miną wojowniczki.
– O czym?
– Paweł chce wyprowadzić się do jego matki. Mówi, że tu nie da się żyć.
– A ty?
Magda usiadła obok mnie i ukryła twarz w dłoniach.
– Nie wiem… Nie chcę rozbijać rodziny, ale… czasem mam ochotę uciec stąd i nigdy nie wracać.
Poczułam ukłucie żalu i bezsilności. Przecież robiłam wszystko, co mogłam. Oddałam im swój pokój, sama śpiąc na rozkładanym fotelu. Gotowałam obiady, prałam ubrania, pomagałam przy lekcjach chłopców. Ale to nie wystarczało.
– Może powinniście spróbować znaleźć coś mniejszego… nawet kawalerkę…
Magda spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Za co? Z jednej pensji? Ty masz tylko emeryturę! Nawet na czynsz ledwo starcza!
Wiedziałam, że ma rację. Wszystko drożało: prąd, gaz, jedzenie. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Czasem zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby oddać chłopców do domu dziecka – wtedy mieliby własne łóżka i ciepłe posiłki… Ale zaraz potem ogarniał mnie wstyd za te myśli.
Wieczorem Paweł wrócił do domu późno i od razu zamknął się w łazience. Słychać było tylko szum prysznica i jego ciche łkanie. Magda udawała, że tego nie słyszy. Ja próbowałam uspokoić dzieci.
– Babciu, dlaczego mama płacze? – zapytał Jaś.
– Bo jest jej ciężko – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– A dlaczego tata krzyczy?
– Bo też jest mu ciężko.
Jaś przytulił się do mnie mocno.
– A tobie też jest ciężko?
Nie odpowiedziałam. Tylko pogładziłam go po włosach i patrzyłam w ciemność za oknem.
Nocą długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam chrapanie Michała, cichy płacz Franka i ciężkie westchnienia Magdy z drugiego pokoju. W głowie kłębiły mi się myśli: co będzie dalej? Czy damy radę przetrwać kolejny miesiąc? Czy Paweł naprawdę odejdzie?
Rano obudziły mnie krzyki z kuchni.
– Nie będę jadł tej owsianki! – wrzeszczał Michał.
– To nie jedz! – odpowiedziała Magda zmęczonym głosem.
Weszłam do kuchni i zobaczyłam ją z podkrążonymi oczami, jak miesza herbatę w kubku.
– Może ja zrobię chłopcom kanapki? – zaproponowałam.
Magda tylko skinęła głową i wyszła z kuchni. Michał rzucił łyżkę do zlewu i wybiegł za nią.
Zostałam sama z Franusiem.
– Babciu, a kiedy będziemy mieć własny dom? – zapytał nagle.
Zabrakło mi słów. Przecież to nie była bajka o złotej rybce ani o czarodziejskim dywanie. To była nasza rzeczywistość: ciasna, głośna i pełna niedomówień.
W południe przyszła sąsiadka z naprzeciwka, pani Zofia.
– Pani Halinko, może by pani przyszła na kawę? Chociaż na chwilę odpocznie pani od tego harmidru…
Uśmiechnęłam się blado.
– Dziękuję, pani Zosiu… Ale kto tu zostanie z dziećmi?
Pani Zofia pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Wie pani… kiedyś też miałam ciasno w domu. Ale dzieci szybko rosną…
Tylko że moje wnuki rosły szybciej niż nasze możliwości mieszkaniowe.
Wieczorem Paweł spakował torbę i wyszedł bez słowa. Magda zamknęła się w łazience i długo nie wychodziła. Chłopcy patrzyli na mnie wielkimi oczami pełnymi strachu.
– Babciu… tata wróci?
Przytuliłam ich wszystkich do siebie tak mocno, jak tylko potrafiłam.
Następnego dnia Magda oznajmiła:
– Muszę znaleźć pracę. Jakąkolwiek. Nawet sprzątanie klatek schodowych będzie lepsze niż to…
Pomogłam jej napisać CV na starym laptopie Pawła. Przez kolejne dni chodziła od drzwi do drzwi: sklepy spożywcze, apteki, piekarnie… Wszędzie słyszała to samo:
– Odezwiemy się do pani…
Ale nikt się nie odzywał.
W tym czasie ja próbowałam utrzymać dom w ryzach: gotowanie, pranie, sprzątanie po trzech rozbrykanych chłopcach i jednej coraz bardziej zmęczonej kobiecie w ciąży. Czasem miałam ochotę wyjść na klatkę schodową i krzyczeć z całych sił: „Dość! Nie dam rady!” Ale wiedziałam, że muszę być silna dla nich wszystkich.
Któregoś dnia Magda wróciła do domu cała zapłakana.
– Mamo… dostałam pracę! W piekarni! Na nocną zmianę…
Przytuliłyśmy się mocno. Wiedziałam jednak, że to oznacza jeszcze mniej snu dla niej i jeszcze więcej obowiązków dla mnie.
Czwarty wnuk urodził się w środku zimy. Mały Staś był wcześniakiem i przez pierwsze tygodnie walczyliśmy o każdy jego oddech. Szpital stał się naszym drugim domem; ja opiekowałam się starszymi chłopcami, Magda spała przy inkubatorze Stasia.
Kiedy w końcu wróciliśmy wszyscy do domu, pokój wydawał się jeszcze mniejszy niż wcześniej. Łóżeczko Stasia ledwo zmieściło się między szafą a drzwiami balkonowymi. Chłopcy kłócili się o zabawki i miejsce przy stole; Magda spała po dwie godziny dziennie; ja coraz częściej łapałam się na tym, że płaczę po cichu w łazience.
Któregoś wieczoru usiedliśmy wszyscy razem przy stole – pierwszy raz od dawna bez kłótni i krzyków. Jaś zapytał:
– Babciu… czy zawsze będziemy tak mieszkać?
Spojrzałam na nich wszystkich: zmęczoną Magdę z podkrążonymi oczami; Pawła, który wrócił po dwóch miesiącach rozłąki; trzech rozbrykanych chłopców i maleńkiego Stasia śpiącego spokojnie w ramionach matki.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może kiedyś będzie lepiej? Może znajdziemy większe mieszkanie? Może los się odmieni?
Ale jedno wiedziałam na pewno: mimo wszystkich trudności byliśmy razem. I choć czasem nasz dom przypominał pole bitwy bardziej niż bezpieczną przystań – to jednak był nasz dom.
Czy można jeszcze uratować rodzinę, gdy wszyscy żyją na tak ciasnej przestrzeni? Czy miłość wystarczy tam, gdzie brakuje miejsca nawet na marzenia?