Zdrada pod starymi jabłoniami: Historia Danuty z podkrakowskiego miasteczka
— Danuta, dlaczego nie przyszłaś na imieniny? — głos mamy zadźwięczał w słuchawce, jakby nie rozumiała, że coś się zmieniło. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc przez okno na stare jabłonie, które pamiętały jeszcze moje dzieciństwo. W powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi po deszczu, a ja czułam, jak w gardle rośnie mi gula.
— Mamo, nie mogłam — odpowiedziałam cicho, choć w środku aż kipiałam. Przecież wiedziała. Musiała wiedzieć. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym, jak przekazała cały dom, ziemię i oszczędności mojemu bratu Piotrowi, nie miałam już siły udawać, że wszystko jest w porządku.
W małym miasteczku pod Krakowem wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Plotki rozchodzą się szybciej niż zapach świeżo upieczonego chleba z piekarni pana Władka. Kiedy tylko wieść o testamencie wyszła na jaw, sąsiadki zaczęły szeptać: „Danuta taka dobra córka, a matka wszystko Piotrowi oddała”.
Nie byłam idealna. Może czasem byłam zbyt uparta, może za bardzo chciałam mieć rację. Ale to ja przez lata opiekowałam się mamą po śmierci taty. To ja jeździłam z nią do lekarzy, robiłam zakupy, sprzątałam dom i ogród. Piotr mieszkał w Krakowie, pojawiał się tylko na święta albo kiedy trzeba było coś naprawić. Zawsze był tym „synkiem mamusi”, oczkiem w głowie. Ja — starsza córka — byłam od obowiązków.
Pamiętam dzień, kiedy mama powiedziała mi o swojej decyzji. Siedziałyśmy przy stole, a ona patrzyła na mnie z tym swoim spokojem, który zawsze mnie irytował.
— Danusiu, muszę ci coś powiedzieć. Zdecydowałam, że cały majątek zapiszę Piotrowi. On ma rodzinę, dzieci… Ty sobie poradzisz.
Zamarłam. Poczułam się jak dziecko, które właśnie dostało policzek od najbliższej osoby. Próbowałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
— Ale mamo… — zaczęłam.
— Nie chcę kłótni — przerwała mi stanowczo. — Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Dla wszystkich? Dla kogo? Dla niej? Dla Piotra? Na pewno nie dla mnie.
Od tamtej pory coś we mnie pękło. Przestałam odwiedzać mamę. Nie odbierałam telefonów. Nie miałam siły patrzeć jej w oczy i udawać, że nic się nie stało. Piotr próbował ze mną rozmawiać:
— Danusia, nie przesadzaj. To tylko dom i trochę ziemi. Przecież zawsze mówiłaś, że nie chcesz tu mieszkać.
— To nie o dom chodzi! — wybuchłam wtedy. — Chodzi o sprawiedliwość! O wdzięczność! O to, że przez całe życie byłam dla was niewidzialna!
Piotr wzruszył ramionami i wrócił do swojego życia w mieście. Mama zaczęła chorować. Sąsiadki mówiły mi potem: „Danusiu, twoja mama tak za tobą tęskni”. Ale ja nie mogłam się przełamać. Każda myśl o niej bolała jak rana rozdrapywana na nowo.
W święta siedziałam sama przy stole. Wpatrywałam się w pusty talerz i wspominałam czasy, kiedy jeszcze byliśmy rodziną. Kiedy tata żył, a mama piekła szarlotkę z jabłek z naszego ogrodu. Kiedy Piotr był moim bratem, a nie rywalem o matczyną miłość.
Czasem łapałam się na tym, że chciałabym zadzwonić do mamy. Powiedzieć jej, jak bardzo mnie zraniła. Albo po prostu usłyszeć jej głos. Ale duma nie pozwalała mi zrobić tego pierwszego kroku.
Pewnego dnia spotkałam mamę na rynku. Stała przy straganie z warzywami, wyglądała na zmęczoną i starszą niż pamiętałam.
— Danusiu… — zaczęła niepewnie.
— Nie mam czasu — przerwałam jej chłodno i odeszłam bez słowa.
Wieczorem długo płakałam. Czułam się winna i skrzywdzona jednocześnie. Czy to ja byłam złą córką? Czy ona była złą matką? Dlaczego życie musi być takie skomplikowane?
Minęły miesiące. Mama trafiła do szpitala. Piotr zadzwonił do mnie:
— Danusia, mama pyta o ciebie. Może byś przyszła?
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam wybaczyć? Czy powinnam wrócić do domu pełnego wspomnień i żalu?
W końcu poszłam do szpitala. Mama leżała na łóżku, blada i słaba.
— Danusiu… przepraszam — wyszeptała ledwo słyszalnym głosem.
Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy. W końcu powiedziałam:
— Mamo, zraniłaś mnie bardziej niż ktokolwiek inny w życiu.
Łzy popłynęły jej po policzkach.
— Myślałam… że tak będzie lepiej… Nie chciałam cię skrzywdzić…
Nie odpowiedziałam nic więcej. Trzymałam ją za rękę do samego końca.
Dziś siedzę pod starymi jabłoniami i zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy wybaczenie jest możliwe po takiej zdradzie? Czy rodzina to tylko więzy krwi, czy coś więcej?
Czasem myślę: ile jeszcze takich historii dzieje się wokół nas? Ilu ludzi nosi w sobie żal i tęsknotę za sprawiedliwością? Czy warto walczyć o swoje racje kosztem miłości? A może czasem trzeba po prostu odpuścić?