Nieoczekiwane Spotkanie w Autobusie: Historia Zmęczonego Podróżnika
— Przepraszam, czy chciałaby pani usiąść? — usłyszałam głos tuż obok siebie, gdy autobus szarpnął na kolejnym zakręcie. Ledwo trzymałam się uchwytu, a moje nogi drżały ze zmęczenia. Był piątek, godzina dziewiętnasta, a ja czułam się tak, jakby cały tydzień pracy właśnie mnie przygniótł. Spojrzałam na mężczyznę, który wstał ze swojego miejsca. Miał ciepłe oczy i lekki uśmiech na twarzy. — Naprawdę, proszę — dodał, widząc moją niepewność.
Usiadłam z wdzięcznością, czując jak napięcie powoli opuszcza moje ciało. — Dziękuję — wyszeptałam. — To był naprawdę ciężki dzień.
— Widać po pani — odpowiedział. — Ja też wracam po dwunastu godzinach. Arkadiusz jestem.
— Zuzanna — przedstawiłam się, próbując nie zasnąć na siedzeniu. Przez chwilę jechaliśmy w ciszy, ale czułam jego spojrzenie. W końcu odezwał się znowu:
— Pracuje pani gdzieś w centrum? Wygląda pani na kogoś, kto ma dużo na głowie.
Zaśmiałam się gorzko. — Pracuję w szpitalu. Oddział ratunkowy. Czasem mam wrażenie, że już nie pamiętam, jak to jest być wypoczętą.
Arkadiusz skinął głową ze zrozumieniem. — Ja jestem kierowcą ciężarówki. Dziś miałem trasę do Poznania i z powrotem. Ale pani praca… to dopiero odpowiedzialność.
Zamknęłam oczy na chwilę. Autobus kołysał mnie jak dziecko, a ja walczyłam z pokusą, by nie zasnąć. W głowie miałam nie tylko zmęczenie fizyczne, ale i ciężar problemów rodzinnych. Mama od kilku miesięcy chorowała coraz poważniej, a mój brat Michał nie chciał słyszeć o pomocy. Wszystko było na mojej głowie: praca, dom, opieka nad mamą.
— Przepraszam, jeśli jestem nieuprzejma — powiedziałam nagle. — Po prostu… czasem mam wrażenie, że już nie daję rady.
Arkadiusz uśmiechnął się smutno. — Wiem coś o tym. Moja żona zostawiła mnie dwa lata temu. Zostałem sam z synem. Czasem mam ochotę wysiąść z tego autobusu życia i po prostu uciec.
Spojrzałam na niego uważniej. W jego oczach zobaczyłam to samo zmęczenie i bezradność, które czułam w sobie. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach.
Nagle autobus gwałtownie zahamował. Starsza kobieta stojąca obok mnie zachwiała się i upadła na podłogę. Bez zastanowienia rzuciłam się jej pomóc, a Arkadiusz natychmiast dołączył do mnie.
— Wszystko w porządku? — zapytałam kobiety, pomagając jej usiąść.
— Tak, dziękuję… — wyszeptała drżącym głosem.
Arkadiusz podał jej butelkę wody i spojrzał na mnie z uznaniem.
— Pani to ma serce na dłoni — powiedział cicho.
Poczułam rumieniec na policzkach. — Po prostu… nie umiem inaczej.
Kiedy autobus ruszył dalej, starsza kobieta wysiadła na następnym przystanku, dziękując nam obojgu. Arkadiusz usiadł obok mnie.
— Czasem mam wrażenie, że ludzie już nie potrafią sobie pomagać — powiedział zamyślony. — Każdy patrzy tylko na siebie.
Westchnęłam ciężko. — Może dlatego tak trudno jest prosić o pomoc…
Przez chwilę patrzyliśmy przez okno na mijające bloki i sklepy spożywcze rozświetlone żółtym światłem lamp ulicznych. W mojej głowie kłębiły się myśli o mamie leżącej sama w domu i o bracie, który od miesięcy nie odbierał moich telefonów.
— Wie pan… czasem mam ochotę po prostu wyjechać gdzieś daleko i zacząć od nowa — powiedziałam cicho.
Arkadiusz uśmiechnął się smutno. — Ja też tak czasem myślę. Ale potem patrzę na syna i wiem, że nie mogę go zostawić.
Zamilkliśmy na dłuższą chwilę. Autobus pustoszał z każdym przystankiem. W końcu zostało nas tylko kilkoro pasażerów.
— Gdzie pani wysiada? — zapytał Arkadiusz.
— Na końcu linii. Mam jeszcze kawałek do domu pieszo.
— Odprowadzę panią — zaproponował niespodziewanie.
Spojrzałam na niego zaskoczona, ale widząc szczerość w jego oczach, skinęłam głową.
Wysiedliśmy razem na pustym przystanku. Noc była chłodna i wilgotna od deszczu, który padał wcześniej tego dnia. Szliśmy powoli przez osiedle bloków z wielkiej płyty.
— Wie pan… mój brat mieszka dwie ulice dalej — powiedziałam nagle. — Od miesięcy nie chce mieć ze mną kontaktu. Mama choruje, a on udaje, że go to nie dotyczy.
Arkadiusz słuchał uważnie. — Może boi się odpowiedzialności? Albo nie wie, jak pomóc?
Wzruszyłam ramionami. — Może po prostu jest egoistą…
Zatrzymaliśmy się pod moim blokiem. Spojrzałam na Arkadiusza i poczułam coś dziwnego: ulgę i smutek jednocześnie.
— Dziękuję za towarzystwo — powiedziałam cicho.
— Jeśli będzie pani potrzebować rozmowy… albo po prostu spaceru… proszę zadzwonić — podał mi kartkę z numerem telefonu.
Schowałam ją do kieszeni płaszcza i weszłam do klatki schodowej. W domu mama spała już głęboko. Usiadłam przy kuchennym stole i rozpłakałam się cicho, czując jak całe napięcie tygodnia opuszcza moje ciało.
Następnego dnia zadzwoniłam do brata po raz kolejny. Tym razem odebrał.
— Michał… musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Czułam w sobie nową siłę, której źródła nie potrafiłam nazwać. Może to była rozmowa z Arkadiuszem? Może świadomość, że nie jestem sama?
Wieczorem napisałam do Arkadiusza krótkiego SMS-a: „Dziękuję za wczoraj”. Odpisał niemal natychmiast: „Zawsze możesz na mnie liczyć”.
Patrząc przez okno na rozświetlone miasto zastanawiałam się: ile jeszcze takich spotkań czeka mnie w życiu? Czy naprawdę jesteśmy skazani na samotność w tłumie? A może wystarczy jeden gest życzliwości, by coś zmienić?