Mam 30 lat i wciąż żyję pod dyktando mamy – czy kiedykolwiek się uwolnię?
– Agnieszka, gdzie idziesz? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam już w przedpokoju, z kluczami w ręku, gotowa wyjść na spotkanie z Marcinem.
– Na spacer, mamo. – Odpowiedziałam cicho, choć wiedziałam, że zaraz zacznie się przesłuchanie.
– Znowu z tym Marcinem? Przecież on nie jest dla ciebie. Powinnaś się skupić na pracy, a nie na jakichś chłopakach! – Jej ton był ostry, jakby każde słowo miało mnie ukłuć.
Zacisnęłam dłonie na kluczach. Miałam trzydzieści lat, a czułam się jak nastolatka przyłapana na paleniu papierosa za szkołą. W głowie kłębiły mi się myśli: „Dlaczego wciąż pozwalam jej sobą rządzić? Czy kiedykolwiek będę mogła decydować o sobie?”
Wyszłam bez słowa, czując jej wzrok na plecach. Marcin czekał już pod blokiem, oparty o swoją starą skodę. Uśmiechnął się na mój widok, ale od razu zauważył mój nastrój.
– Znowu się pokłóciłyście? – zapytał delikatnie.
– Nie wiem, czy to jeszcze kłótnia, czy już po prostu codzienność – westchnęłam. – Mam wrażenie, że nigdy nie będę mogła być sobą.
Marcin objął mnie ramieniem. – Może czas coś zmienić?
Te słowa wracały do mnie przez cały wieczór. Nawet kiedy wróciłam do domu i usłyszałam od mamy: „Zrobiłam ci kolację, bo pewnie znowu nic nie jadłaś”, nie potrafiłam się uśmiechnąć. Zamiast wdzięczności czułam złość i bezsilność.
Od dziecka byłam tą „grzeczną dziewczynką”. Mama zawsze wiedziała lepiej: do jakiej szkoły powinnam pójść, z kim się przyjaźnić, jak się ubierać. Tata odszedł, gdy miałam dziesięć lat. Zostawił nas same i wtedy mama zaczęła kontrolować wszystko jeszcze bardziej. „Musisz być silna, Aga. Nie możesz popełniać błędów” – powtarzała mi niemal codziennie.
Ale czy to była siła? Czy raczej strach przed tym, co pomyślą inni?
W pracy też nie miałam lekko. Pracowałam jako księgowa w małej firmie transportowej na obrzeżach Warszawy. Szefowa – pani Jolanta – była wymagająca, ale sprawiedliwa. Często zostawałam po godzinach, bo mama uważała, że „trzeba się wykazać”. Nawet wybór pracy był jej decyzją: „Księgowa to pewny zawód, nie będziesz głodować”.
Czasem patrzyłam na koleżanki z pracy i zazdrościłam im odwagi. Basia opowiadała o swoich podróżach po Europie, Magda właśnie kupiła mieszkanie na kredyt i urządzała je po swojemu. Ja wciąż mieszkałam z mamą w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Bródnie.
Pewnego wieczoru Marcin zaproponował mi wspólny wyjazd nad morze. – Tylko my dwoje, Aga. Oderwiesz się trochę od tego wszystkiego.
Serce mi zabiło mocniej. Chciałam jechać. Bardzo chciałam. Ale już widziałam minę mamy.
– Mamo… Marcin zaprosił mnie nad morze na weekend – zaczęłam niepewnie przy kolacji.
Odłożyła widelec i spojrzała na mnie surowo:
– Nad morze? Z chłopakiem? A kto cię tam będzie pilnował? Przecież nie znasz go tak dobrze! Poza tym masz obowiązki w domu.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Byłam dorosłą kobietą, a ona traktowała mnie jak dziecko.
– Mamo, mam trzydzieści lat! Chcę sama decydować o swoim życiu! – wybuchłam pierwszy raz od lat.
Zapanowała cisza. Mama patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Jak możesz tak mówić? Wszystko robię dla twojego dobra! Gdyby nie ja, nie miałabyś niczego!
Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Siedziałam na zimnych kafelkach i płakałam jak dziecko. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: „Muszę się wyprowadzić”.
Ale strach był silniejszy niż pragnienie wolności. Co jeśli sobie nie poradzę? Co jeśli mama przestanie ze mną rozmawiać?
Następne dni były pełne napięcia. Mama chodziła obrażona, milczała godzinami albo rzucała kąśliwe uwagi: „Widzisz, jakbyś miała własne mieszkanie, mogłabyś robić co chcesz” albo „Ciekawe, kto ci ugotuje obiad, jak mnie zabraknie”.
Marcin coraz częściej namawiał mnie do rozmowy:
– Aga, musisz postawić granice. Twoja mama cię kocha, ale nie może żyć za ciebie.
Bałam się tej rozmowy bardziej niż matury czy pierwszego dnia w pracy. Ale wiedziałam, że muszę to zrobić.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole. Mama patrzyła w okno, udając obojętność.
– Mamo… Chcę z tobą porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
Nie odpowiedziała.
– Chcę się wyprowadzić. Chcę spróbować żyć na własny rachunek.
Odwróciła się powoli i spojrzała mi prosto w oczy:
– Więc zostawiasz mnie samą? Po tym wszystkim?
– Nie zostawiam cię… Po prostu chcę być dorosła. Chcę mieć swoje życie.
Z jej oczu popłynęły łzy. Po raz pierwszy zobaczyłam ją taką bezbronną.
– Bałam się… Bałam się, że jak cię puszczę wolno, to już nigdy nie wrócisz – wyszeptała.
Objęłyśmy się i obie płakałyśmy długo. Wiedziałam jednak, że to dopiero początek mojej drogi do wolności.
Wyprowadzka nie była łatwa. Mama przez pierwsze tygodnie dzwoniła codziennie po kilka razy: „Czy wszystko masz? Czy jadłaś? Czy zamknęłaś drzwi?” Czasem miałam ochotę rzucić wszystko i wrócić do niej – do znanego schematu bezpieczeństwa i kontroli.
Ale powoli uczyłam się samodzielności. Pierwszy raz sama zapłaciłam rachunki, ugotowałam obiad (spaliłam ziemniaki), zaprosiłam Marcina na noc bez poczucia winy.
Mama zaczęła rozumieć, że nie traci córki – tylko pozwala jej dorosnąć.
Dziś mija pół roku od mojej wyprowadzki. Nasze relacje są inne – trudniejsze, ale prawdziwsze. Czasem jeszcze czuję jej cień za plecami: „Czy dobrze zrobiłam? Czy jestem wystarczająco dobra?” Ale coraz częściej słyszę własny głos: „To moje życie”.
Czy można naprawdę uwolnić się od przeszłości i oczekiwań najbliższych? A może zawsze będziemy nosić ich głosy w głowie? Co wy o tym myślicie?