Zamężna, ale w ciąży z kolegą z pracy… Co robić?

— Agnieszka, co się z tobą dzieje? — głos mojego męża, Marcina, rozbrzmiewał w kuchni, kiedy po raz kolejny nie odpowiedziałam na jego pytanie o plany na weekend. Stałam przy oknie, patrząc na szare niebo nad Płockiem, a w mojej głowie kłębiły się myśli tak gęste, że aż brakowało mi tchu.

Nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Czułam się jak aktorka w kiepskim spektaklu, która zapomniała swojej roli. W moim brzuchu rozwijało się nowe życie — dziecko, które nie było Marcina. Każdego dnia czułam coraz większy ciężar winy i strachu. Jak mogłam do tego dopuścić? Przecież zawsze byłam tą odpowiedzialną, przewidywalną Agnieszką z Mazowsza, która nigdy nie pozwalała sobie na szaleństwa.

A jednak…

Wszystko zaczęło się niewinnie. W pracy pojawił się nowy kolega — Tomek. Przystojny, zabawny, z tym błyskiem w oku, który sprawiał, że czułam się znów młoda i pożądana. Marcin od miesięcy był pochłonięty pracą i remontem domu po rodzicach. Wieczorami rozmawialiśmy już tylko o rachunkach i zakupach. Z Tomkiem było inaczej — śmialiśmy się razem przy kawie w kuchni biurowej, wymienialiśmy spojrzenia podczas nudnych zebrań. Z czasem zaczęliśmy pisać do siebie po godzinach pracy. Najpierw niewinne żarty, potem coraz bardziej osobiste zwierzenia.

Pewnego dnia Tomek zaproponował wspólny spacer po bulwarach nad Wisłą. Było ciepłe, majowe popołudnie. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, aż nagle poczułam jego dłoń na swojej. Nie protestowałam. Potrzebowałam tego dotyku bardziej niż powietrza. Potem wszystko potoczyło się jak w filmie: pocałunek, hotel na obrzeżach miasta, zapach jego skóry…

Przez kilka tygodni żyłam jak w transie. W pracy udawaliśmy obojętność, ale wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałam, że on czuje to samo co ja. Marcin niczego nie podejrzewał — był zbyt zajęty sobą i swoimi problemami.

Aż pewnego ranka zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że to dziecko Marcina — przecież czasem jeszcze byliśmy ze sobą blisko… Ale daty się nie zgadzały. To musiało być Tomka.

Od tamtej chwili moje życie zamieniło się w koszmar. Każdego dnia budziłam się z uczuciem paniki. Jak powiedzieć Marcinowi? Czy powinnam w ogóle mówić? A może lepiej ukryć prawdę i udawać, że to jego dziecko? Ale czy potrafiłabym tak żyć?

Tomek chciał wiedzieć, co zamierzam zrobić. — Agnieszka, musisz podjąć decyzję — mówił cicho podczas jednej z naszych potajemnych rozmów w samochodzie na parkingu pod supermarketem. — Jeśli chcesz być ze mną, odejdź od męża. Pomogę ci wychować dziecko.

Ale ja nie byłam pewna niczego. Kochałam Tomka — czy raczej zakochałam się w nim jak nastolatka — ale Marcin był moim mężem od siedmiu lat. Przeżyliśmy razem tyle trudnych chwil: śmierć mojej mamy, jego utratę pracy, nasze pierwsze wspólne mieszkanie… Czy mogłam to wszystko przekreślić przez jeden błąd?

W domu zaczęły się kłótnie. Marcin zauważył, że jestem rozkojarzona, płaczliwa, unikam bliskości. — Masz kogoś? — zapytał pewnego wieczoru bez ogródek. Zamarłam. Chciałam zaprzeczyć, ale łzy napłynęły mi do oczu.

— Agnieszka… powiedz mi prawdę — jego głos był cichy i drżący.

— Jestem w ciąży — wyszeptałam.

Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. W jego oczach widziałam wszystko: niedowierzanie, ból, gniew.

— To nie moje dziecko, prawda?

Nie odpowiedziałam. Nie musiałam.

Marcin wyszedł z domu trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zatrzęsły się szyby. Siedziałam na podłodze w kuchni i płakałam jak dziecko.

Następne dni były jak zły sen. Marcin wracał późno albo wcale; unikał mnie i nie odbierał telefonów od mojej teściowej, która zaczęła coś podejrzewać. Tomek naciskał na decyzję: — Nie możesz tak żyć w zawieszeniu! Myśl o dziecku!

A ja czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona. W pracy wszyscy zaczęli szeptać za moimi plecami; koleżanka z działu kadrowego patrzyła na mnie z litością.

W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do rodziców Marcina na wieś pod Płockiem. Jego mama przyjęła mnie chłodno.

— Agnieszko… co ty narobiłaś? — zapytała tylko.

Nie miałam odpowiedzi.

Dziś siedzę sama w naszym pustym mieszkaniu i zastanawiam się: czy powinnam walczyć o małżeństwo? Czy lepiej zacząć nowe życie z Tomkiem? A może powinnam wychować dziecko sama?

Każda opcja wydaje mi się równie bolesna i trudna.

Czasem myślę: czy jedna chwila słabości naprawdę może przekreślić całe życie? Czy zasługuję jeszcze na szczęście? Może ktoś z was potrafi spojrzeć na to inaczej…