Nigdy nie byłam dość dobra dla jego matki: Moja walka o miłość, godność i własne granice
– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Marto. U nas w domu zawsze się soliło – usłyszałam głos pani Jadwigi, zanim jeszcze zdążyłam usiąść przy stole. Siedzieliśmy w ciasnej kuchni jej mieszkania na warszawskim Mokotowie. Ivan patrzył w talerz, jakby szukał tam ratunku. Ja czułam, jak ściska mnie w gardle. To był nasz trzeci wspólny obiad od ślubu i trzeci raz, gdy czułam się jak intruz w cudzym domu.
Pani Jadwiga od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem tą, którą sobie wymarzyła dla swojego syna. „Mój Ivan zasługuje na więcej” – powtarzała sąsiadkom, myśląc, że nie słyszę. Ale słyszałam wszystko. Każde jej westchnienie, każde spojrzenie pełne zawodu wbijało się we mnie jak szpilka.
Ivan był moim światem. Poznaliśmy się na studiach – on studiował informatykę, ja polonistykę. Był cichy, zamknięty w sobie, ale przy mnie rozkwitał. Wierzyłam, że razem możemy wszystko. Nawet znieść jego matkę.
Z czasem zaczęły się pytania o dzieci. Najpierw niewinne: „A kiedy wnuki?” Potem coraz bardziej natarczywe: „Czy wy w ogóle próbujecie?” Ivan milczał. Ja tłumaczyłam się pracą, kredytem, remontem mieszkania. Ale prawda była inna – od roku bezskutecznie staraliśmy się o dziecko.
Pewnego wieczoru wróciliśmy z kliniki niepłodności. Lekarz powiedział jasno: „To nie pani problem, pani Marto.” Ivan siedział na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach. – Powiedz jej – poprosiłam cicho. – Musisz powiedzieć mamie.
– Nie mogę – wyszeptał. – Ona tego nie zrozumie. Zawsze mówiła, że jestem jej jedyną nadzieją na wnuki.
Wiedziałam już wtedy, że to ja będę musiała przekazać Jadwidze tę wiadomość. I że to będzie najtrudniejsza rozmowa w moim życiu.
Następnego dnia pojechałam do niej sama. Siedziała przy stole, obierając jabłko nożem tak cienko, jakby od tego zależało jej życie.
– Pani Jadwigo… Muszę pani coś powiedzieć – zaczęłam drżącym głosem.
Spojrzała na mnie spod oka.
– Co znowu? Ivan chory?
– Nie… To znaczy… Staramy się o dziecko od dawna i… Lekarze mówią, że to nie jest możliwe.
Przez chwilę milczała. Potem odłożyła nóż i patrzyła na mnie długo, zimno.
– To przez ciebie – powiedziała w końcu. – Zawsze wiedziałam, że coś jest z tobą nie tak.
Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam krzyczeć, tłumaczyć się, ale zabrakło mi słów. Wyszłam bez pożegnania.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Pani Jadwiga dzwoniła do Ivana codziennie. „Nie pozwól jej cię skrzywdzić”, „Może jeszcze znajdziesz kogoś lepszego” – słyszałam przez drzwi sypialni jej podszepty przez telefon.
Ivan coraz częściej wracał późno z pracy. Unikał rozmów, zamykał się w sobie. Czułam się coraz bardziej samotna w naszym małym mieszkaniu na Ursynowie.
Pewnego wieczoru wybuchłam:
– Czy ty naprawdę uważasz, że to moja wina? Że to ja powinnam odejść?
Spojrzał na mnie z bólem:
– Nie wiem już nic, Marta. Mama mówi… Mama zawsze wie lepiej.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie.
Ale nie chciałam się poddać. Zaczęłam chodzić na terapię. Uczyłam się stawiać granice – najpierw przed Jadwigą, potem przed Ivanem. Przestałam odbierać telefony od teściowej. Przestałam gotować obiady według jej przepisów. Zaczęłam żyć po swojemu.
Ivan patrzył na mnie z niedowierzaniem:
– Zmieniasz się – powiedział pewnego dnia.
– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – Bo już nie chcę być ofiarą twojej matki.
To był początek końca naszego małżeństwa. Ivan nie potrafił wybrać między mną a matką. Wyprowadził się do niej na kilka tygodni „przemyśleć wszystko”.
W tym czasie odkryłam coś ważnego – że jestem silniejsza niż myślałam. Że mogę być szczęśliwa nawet bez dziecka i bez Ivana.
Po dwóch miesiącach wrócił z walizką i spuszczonym wzrokiem:
– Przepraszam – wyszeptał. – Chcę spróbować jeszcze raz… Ale musimy ustalić granice.
Zgodziłam się pod jednym warunkiem: żadnych wizyt u mamy bez mojej zgody, żadnych telefonów po 20:00, żadnych komentarzy o dzieciach.
Nie było łatwo. Pani Jadwiga próbowała wszystkiego – szantażu emocjonalnego, łez, nawet groźby wydziedziczenia Ivana z mieszkania po dziadkach.
Ale tym razem byliśmy razem. Po raz pierwszy poczułam się partnerką Ivana, a nie jego cieniem.
Minęły trzy lata od tamtej rozmowy w kuchni pani Jadwigi. Nie mamy dzieci i już ich mieć nie będziemy. Ale mamy siebie i mamy spokój.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musiałam przejść przez tyle bólu, żeby nauczyć się stawiać granice? Czy każda kobieta musi walczyć o swoje miejsce w rodzinie męża?
A wy? Czy też musieliście kiedyś wybrać między sobą a oczekiwaniami innych?