Długi, które rozrywają serca: Moja rodzina na krawędzi

– Patrycja, musimy porozmawiać – głos Michała był cichy, ale wyczuwałam w nim napięcie. Siedział przy stole, bawiąc się obrączką, jakby chciał ją zdjąć, ale nie miał odwagi.

Wiedziałam, o czym chce mówić. Od tygodni czułam, jak coś wisi w powietrzu – coś ciężkiego, czego nie da się już dłużej ignorować. Spojrzałam na niego, próbując ukryć drżenie rąk.

– Chodzi o mamę? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

Michał skinął głową. – Ona… ona naprawdę nie ma już wyjścia. Bank grozi jej komornikiem. Potrzebuje tych pieniędzy teraz. Proszę cię, Patrycja.

Zacisnęłam zęby. To nie był pierwszy raz. Już dwa lata temu pożyczyliśmy jego matce sporą sumę, żeby spłaciła długi po ojcu Michała. Wtedy obiecała, że to ostatni raz. Że się ogarnie. Że zacznie nowe życie. Ale życie teściowej zawsze było pasmem chaosu i nieodpowiedzialności.

– Michał… – zaczęłam ostrożnie – My też mamy kredyt na mieszkanie. Mamy dzieci. Nie możemy ciągle ratować twojej mamy.

Widziałam w jego oczach ból i wstyd. – Wiem. Ale ona jest moją matką.

Zamilkliśmy. Za ścianą słychać było śmiech naszych córek – Julki i Zosi. Przypomniałam sobie, jak bardzo walczyliśmy o ten dom, ile nocy nie spałam przez raty i rachunki. I teraz miałabym znowu ryzykować dla kobiety, która nigdy nie potrafiła zadbać o siebie?

– Dobrze – powiedziałam w końcu, choć serce mi pękało. – Ale to ostatni raz.

Nie spałam tej nocy. Michał leżał obok mnie, a ja patrzyłam w sufit i czułam narastający lęk. Czy to naprawdę ostatni raz? Czy kiedykolwiek będzie „ostatni raz”?


Pieniądze przelaliśmy następnego dnia. Teściowa zadzwoniła wieczorem.

– Patrycja, kochanie! Jesteście aniołami! – jej głos był przesadnie entuzjastyczny. – Obiecuję, że oddam wszystko do końca roku!

Nie odpowiedziałam nic. Wiedziałam już, jak kończą się te obietnice.

Z czasem zaczęło się psuć między mną a Michałem. On coraz częściej zamykał się w sobie, wracał późno z pracy, unikał rozmów o pieniądzach. Ja stawałam się coraz bardziej zgorzkniała i rozdrażniona.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Michała z matką przez telefon:

– Mamo, naprawdę musisz zacząć sobie radzić sama… Nie wiem, czy Patrycja to jeszcze wytrzyma…

Poczułam się zdradzona. Jakby mój własny mąż był po stronie swojej matki, a nie mojej.


Wkrótce potem przyszły kolejne rachunki – za prąd, za przedszkole Zosi, za naprawę samochodu. Nasze oszczędności topniały w oczach. Michał coraz częściej wybuchał złością o drobiazgi.

– Może powinnaś mniej wydawać na te swoje kosmetyki! – krzyknął pewnego wieczoru.

– Może twoja mama powinna zacząć spłacać długi! – odparowałam.

Dziewczynki patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami. Później Julka przyszła do mnie do łóżka i zapytała:

– Mamusiu, czy wy się rozwiedziecie?

Serce mi pękło.


W pracy też nie było łatwo. Moja szefowa, pani Grażyna, zaczęła mnie przyciskać o wyniki sprzedaży. Czułam się jak w pułapce – w domu wojna, w pracy presja.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.

– Patrycja… wiem, że obiecałam… ale czy mogłabyś jeszcze trochę poczekać z tą spłatą? Mam teraz ciężki okres…

Nie wytrzymałam.

– Pani Mario, ile jeszcze razy mamy pani pomagać? My też mamy dzieci! My też mamy problemy!

Po drugiej stronie zapadła cisza.

Wieczorem Michał wrócił do domu wcześniej niż zwykle.

– Mama płakała przez ciebie – powiedział zimno.

– Przez mnie? Przez mnie?! To ja tu wszystko ogarniam! To ja martwię się o rachunki! A ty tylko bronisz swojej matki!

Wybuchliśmy oboje. Krzyki niosły się po całym mieszkaniu.


Minęły tygodnie pełne napięcia i milczenia. Dziewczynki stały się cichsze, jakby bały się oddychać za głośno.

W końcu przyszedł dzień, kiedy Michał spakował walizkę.

– Muszę to przemyśleć – powiedział cicho. – Jadę do mamy na kilka dni.

Patrzyłam na niego bez słowa. Czułam się pusta w środku.


Zostałam sama z dziećmi i rachunkami. Każdego dnia walczyłam ze sobą: czy powinnam była być bardziej wyrozumiała? Czy to ja zawiodłam?

Po tygodniu Michał wrócił. Był blady i zmęczony.

– Przepraszam – powiedział tylko.

Usiedliśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od miesięcy rozmawialiśmy szczerze – o naszych lękach, o tym, jak bardzo nas to wszystko przerosło.

– Nie mogę już dłużej wybierać między tobą a mamą – powiedział Michał ze łzami w oczach.

– Ja też nie chcę być tą złą – odpowiedziałam cicho.

Postanowiliśmy pójść na terapię dla par. To była trudna decyzja, ale wiedzieliśmy, że bez pomocy nie damy rady.


Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nasze małżeństwo przeszło przez piekło i wyszło z niego okaleczone, ale silniejsze. Ustaliliśmy jasne granice wobec teściowej – pomagamy tylko wtedy, gdy naprawdę możemy sobie na to pozwolić.

Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy można kochać kogoś i jednocześnie go zawieść? Czy rodzina zawsze powinna być najważniejsza, nawet jeśli rani?