Miłość, której nie odwzajemniono: Dziennik Wojciecha

Stałem dziś w oknie, z kubkiem zimnej już kawy w dłoni, i patrzyłem na Agnieszkę. Moja żona stała po drugiej stronie szyby, wpatrzona w podwórko, gdzie rozmawiałem z naszą sąsiadką Kamilą. To był już któryś dzień z rzędu, kiedy Kamila zatrzymywała się przy swoim samochodzie i zaczynała opowiadać mi o czymś z pasją, wymachując rękami, śmiejąc się głośno. Słuchałem jej uważnie, przytakując, czasem się uśmiechając – bo jej energia była zaraźliwa. Widziałem kątem oka, jak Agnieszka odsuwa się od okna, jakby nie chciała już patrzeć. Czy czuła zazdrość? Czy raczej obojętność? Sam już nie wiedziałem.

Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałem sobie życia bez Agnieszki. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – ona była wtedy pełna marzeń, ja miałem głowę pełną planów. Pobraliśmy się młodo, trochę na przekór rodzicom, którzy mówili: „Poczekajcie jeszcze, poznajcie życie”. Ale my byliśmy pewni. Przeprowadziliśmy się do niewielkiego domu pod Warszawą, bo chcieliśmy ciszy i własnego miejsca na ziemi. Przez pierwsze lata wszystko wydawało się proste – praca, dom, wspólne wieczory przy winie. Potem pojawiły się dzieci: najpierw Zosia, potem Michał. I wtedy coś zaczęło się zmieniać.

Agnieszka coraz częściej była zmęczona. Ja wracałem późno z pracy, ona zostawała z dziećmi. Wieczorami rozmawialiśmy coraz mniej – ona zasypiała przy bajkach dla dzieci, ja siedziałem w kuchni z laptopem. Czułem się coraz bardziej samotny, choć przecież miałem rodzinę. Próbowałem inicjować rozmowy, proponowałem wspólne wyjścia do kina czy na spacer, ale zawsze było coś ważniejszego: pranie, lekcje Zosi, gorączka Michała. Z czasem przestałem próbować.

Kamila wprowadziła się do sąsiedniego domu jesienią zeszłego roku. Od razu zwróciła moją uwagę – była inna niż wszyscy w okolicy: głośna, bezpośrednia, zawsze uśmiechnięta. Miała psa, który notorycznie uciekał na nasze podwórko. To był pretekst do pierwszych rozmów. Potem zaczęliśmy spotykać się częściej – najpierw przypadkiem, potem już celowo. Kamila opowiadała mi o swoim rozwodzie, o tym jak trudno być samotną matką w nowym miejscu. Słuchałem jej i czułem coś dziwnego – jakby ktoś po latach otworzył okno w dusznym pokoju.

Pewnego dnia Agnieszka zapytała mnie wprost:
– Wojtek, co cię tak ciągnie do tej Kamili?
Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Zamiast odpowiedzieć, wzruszyłem ramionami.
– Po prostu rozmawiamy. Ona… słucha mnie.
Agnieszka spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
– Ja też kiedyś cię słuchałam.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Wyszedłem z kuchni pod pretekstem wyniesienia śmieci.

Od tamtej pory między nami zapadła cisza. Agnieszka przestała pytać o moje sprawy, ja przestałem opowiadać. W domu było coraz chłodniej – nie fizycznie, ale emocjonalnie. Dzieci wyczuwały napięcie; Zosia zaczęła zamykać się w swoim pokoju, Michał częściej płakał bez powodu.

Któregoś wieczoru Kamila zaprosiła mnie na herbatę. Siedzieliśmy na jej tarasie pod kocem, patrząc na gwiazdy.
– Myślisz czasem o tym, żeby coś zmienić? – zapytała nagle.
Zamilkłem. Myślałem o tym codziennie.
– Boję się – odpowiedziałem szczerze.
– Czego?
– Że skrzywdzę dzieci… Agnieszkę… siebie.
Kamila uśmiechnęła się smutno.
– Czasem trzeba coś stracić, żeby odzyskać siebie.

Wróciłem do domu późno. Agnieszka czekała na mnie w kuchni.
– Gdzie byłeś?
– U Kamili…
– I?
Nie odpowiedziałem. Usiadłem naprzeciwko niej i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Widziałem w jej spojrzeniu zmęczenie i żal.
– Wojtek… czy ty mnie jeszcze kochasz?
To pytanie rozdarło mnie od środka. Chciałem powiedzieć „tak”, ale nie potrafiłem skłamać.
– Nie wiem…
Agnieszka odwróciła wzrok i wyszła z kuchni bez słowa.

Następnego dnia znalazłem na stole kartkę: „Muszę odpocząć. Jadę z dziećmi do mamy”. Zostałem sam w pustym domu. Przez pierwsze godziny czułem ulgę – mogłem oddychać pełną piersią, nie musiałem udawać przed nikim. Ale potem przyszła pustka. Siedziałem na kanapie i patrzyłem na zdjęcia dzieci na komodzie. Próbowałem przypomnieć sobie momenty szczęścia z Agnieszką – nasz pierwszy taniec na weselu, narodziny Zosi… Ale te wspomnienia były jak stare fotografie: wyblakłe i dalekie.

Kamila przyszła wieczorem.
– I co teraz? – zapytała cicho.
– Nie wiem…
Usiadła obok mnie i przez chwilę milczeliśmy.
– Nie chcę być powodem twojego nieszczęścia – powiedziała nagle.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
– Ale przecież…
– Wojtek, ty musisz najpierw poukładać siebie. Ja nie mogę być plasterkiem na twoje rany.
Pocałowała mnie lekko w policzek i wyszła.

Zostałem sam ze swoimi myślami. Przez kolejne dni próbowałem dzwonić do Agnieszki – nie odbierała. Pisałem SMS-y do Zosi: „Tata tęskni”. Odpisała tylko raz: „My też”.

Minął tydzień. Dom był coraz bardziej obcy; cisza dzwoniła mi w uszach jak nigdy wcześniej. Zacząłem pisać ten dziennik – może po to, żeby zrozumieć siebie, może żeby zostawić po sobie ślad dla dzieci…

Dziś znów stałem w oknie i patrzyłem na podwórko. Samotność boli bardziej niż zdrada czy kłamstwo – boli jak rana, która nie chce się zagoić. Czy można jeszcze naprawić to wszystko? Czy miłość naprawdę wygasa bezpowrotnie? A może to ja nigdy nie potrafiłem kochać naprawdę?