„To przez ciebie mamy długi!” – historia kobiety, która marzyła o dużej rodzinie, a została sama z problemami
– To przez ciebie mamy długi! – Paweł znowu podniósł głos, a ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, trzymając w ramionach naszą najmłodszą córeczkę, Zosię. Starsi chłopcy, Kuba i Michał, siedzieli przy stole i udawali, że nie słyszą. Ale przecież słyszeli wszystko. W naszym małym mieszkaniu na warszawskim Bródnie nie da się ukryć żadnej kłótni.
Oparłam się o blat i spojrzałam na Pawła. Miał zmęczone oczy, podkrążone od nieprzespanych nocy. Pracował na dwie zmiany w magazynie, a ja od roku na urlopie macierzyńskim próbowałam dorabiać szyciem na zamówienie. Ale klientów było coraz mniej. Inflacja szalała, ceny rosły szybciej niż nasze zarobki.
– Paweł, przecież to nie tylko moja decyzja… – zaczęłam cicho.
– A kto chciał trzecie dziecko? Kto mówił, że „jakoś to będzie”? – przerwał mi ostro. – Ja ci ufałem! Myślałem, że dasz radę ogarnąć dom i dzieci, a teraz nawet na czynsz brakuje!
Zacisnęłam zęby. Przecież to on przekonywał mnie do trzeciego dziecka. To on mówił: „Zobaczysz, damy radę! Dzieci to szczęście!”. Sama miałam wątpliwości – już wtedy ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Ale Paweł był taki przekonujący, taki pewny siebie. Chciałam mu wierzyć.
Pamiętam tamten wieczór sprzed dwóch lat. Siedzieliśmy na balkonie z kubkami herbaty. Paweł objął mnie ramieniem i powiedział:
– Wiesz, Anka… Zawsze marzyłem o dużej rodzinie. Może jeszcze jedno dziecko? Kuba i Michał będą mieli siostrzyczkę albo braciszka. Damy radę, zobaczysz.
Wtedy poczułam ciepło w sercu. Wychowałam się jako jedynaczka i zawsze zazdrościłam koleżankom rodzeństwa. Chciałam, żeby moje dzieci miały siebie nawzajem. Zgodziłam się.
A teraz? Teraz Paweł patrzył na mnie jak na wroga.
– Może powinnaś pójść do pracy? – rzucił z wyrzutem.
– Próbuję! – odpowiedziałam ostrzej niż zamierzałam. – Ale kto zajmie się Zosią? Przedszkole kosztuje więcej niż zarobię na pół etatu! Nie mamy babci pod ręką, twoja mama mieszka w Białymstoku, moja nie żyje…
Paweł westchnął ciężko i wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami. Zosia zaczęła płakać, więc przytuliłam ją mocniej i usiadłam na podłodze. Chciało mi się wyć razem z nią.
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam przy stole z kartką papieru i długopisem. Zaczęłam liczyć: czynsz, prąd, gaz, raty za pralkę i lodówkę, pieluchy, mleko modyfikowane… Każdy miesiąc kończyliśmy na minusie. Ostatnio musieliśmy pożyczyć od znajomych na leki dla Michała.
W głowie kłębiły mi się myśli: „Może faktycznie to moja wina? Może powinnam była być twardsza? Powiedzieć Pawłowi: nie damy rady?” Ale przecież on też tego chciał! Czy naprawdę tylko ja powinnam brać odpowiedzialność?
Następnego dnia rano Paweł wyszedł do pracy bez słowa. Kuba zapytał:
– Mamo, czemu tata jest taki zły?
Uśmiechnęłam się smutno.
– Tata jest zmęczony, kochanie. Wszystko będzie dobrze.
Ale czy będzie?
Po południu zadzwoniła do mnie Magda, moja przyjaciółka jeszcze z liceum.
– Anka, słyszałam od sąsiadki, że szukają kogoś do pomocy w piekarni na osiedlu. Może spróbujesz? Zosia mogłaby być ze mną parę godzin dziennie.
Poczułam ulgę i wdzięczność. Może to jakiś ratunek? Ale zaraz pojawiły się wyrzuty sumienia: „Czy jestem złą matką, skoro chcę zostawić Zosię u kogoś innego? Czy Paweł nie powie, że uciekam od problemów?”
Wieczorem powiedziałam Pawłowi o propozycji Magdy.
– No widzisz! – rzucił z przekąsem. – Gdybyś wcześniej się ogarnęła, nie mielibyśmy takich problemów.
Zabolało mnie to bardziej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie.
– Paweł… – zaczęłam cicho. – Przecież oboje tego chcieliśmy. Oboje podjęliśmy decyzję o trzecim dziecku. Nie możesz zrzucać wszystkiego na mnie!
Spojrzał na mnie długo i ciężko.
– Może masz rację… Ale ja już nie daję rady – powiedział w końcu i wyszedł do drugiego pokoju.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Siedziałam przy łóżeczku Zosi i patrzyłam na jej spokojną buzię. Czułam się winna i bezradna jednocześnie. Czy naprawdę powinnam brać całą odpowiedzialność za naszą sytuację? Czy to sprawiedliwe?
Kolejne dni były podobne: praca w piekarni, szybkie zakupy, domowe obowiązki, wieczne napięcie między mną a Pawłem. Dzieci wyczuwały atmosferę i coraz częściej pytały: „Mamo, czemu tata się nie uśmiecha?”.
W końcu przyszedł dzień wypłaty. Paweł przyniósł do domu kopertę z pieniędzmi i położył ją na stole.
– To wszystko na ten miesiąc – powiedział ponuro.
Usiedliśmy razem i zaczęliśmy liczyć rachunki. Po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy spokojnie.
– Anka… Przepraszam – powiedział nagle Paweł cicho. – Wiem, że to nie tylko twoja wina. Ja też chciałem trzeciego dziecka. Po prostu… boję się przyszłości.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
– Ja też się boję – przyznałam szczerze.
Spojrzeliśmy sobie w oczy i przez chwilę byliśmy znowu drużyną.
Dziś wiem jedno: życie to nie bajka o szczęśliwej rodzinie bez problemów finansowych. Każda decyzja niesie konsekwencje – ale czy naprawdę jedna osoba powinna dźwigać cały ciężar winy?
Czasem zastanawiam się: czy można kochać i jednocześnie mieć żal? Czy rodzina przetrwa wszystko, jeśli zabraknie wzajemnego wsparcia?