Cień Matki: Życie pod jednym dachem z własną starością
– Agnieszka, znowu nie kupiłaś tego mleka bez laktozy! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po jej porannej kawie. Moje dłonie drżały, choć przecież to tylko mleko. Ale to nie o mleko chodziło. Od miesięcy każda drobnostka urastała do rangi katastrofy.
Mam 45 lat. Moja mama – 70. Od śmierci taty mieszkamy razem w naszym starym mieszkaniu na warszawskiej Pradze. Kiedyś myślałam, że to będzie tymczasowe – pomogę jej stanąć na nogi po stracie, a potem wrócę do siebie. Minęły trzy lata. Moje życie utknęło w miejscu, a ja coraz częściej czuję się jak cień własnej matki.
Mama była kiedyś silną kobietą – pracowała jako nauczycielka matematyki, prowadziła dom twardą ręką. Dziś coraz częściej zapomina, gdzie położyła okulary, gubi się w rozmowie, a jej ciało odmawia posłuszeństwa. Czasem patrzę na nią i widzę tylko cień tej kobiety, którą znałam. Ale najtrudniej jest wtedy, gdy widzę w niej siebie za dwadzieścia lat.
– Przepraszam, mamo. Jutro kupię – mówię cicho, choć wiem, że to nie wystarczy. Mama wzdycha ciężko i siada przy stole. Patrzy na mnie z wyrzutem.
– Ty nigdy nie masz czasu dla mnie. Zawsze tylko praca i praca. Nawet nie zapytasz, jak się czuję.
Zaciskam zęby. Pracuję zdalnie jako księgowa – osiem godzin dziennie przy komputerze, a potem zakupy, gotowanie, sprzątanie, pilnowanie leków mamy. Czasem mam wrażenie, że nie mam już własnego życia. Moje znajome spotykają się na kawie, jeżdżą na weekendy do spa, planują wakacje w Grecji. Ja planuję kolejne wizyty u lekarzy i zastanawiam się, czy starczy nam pieniędzy na leki.
Wieczorami siadam w swoim pokoju i płaczę w poduszkę. Czuję się winna – bo przecież to moja mama, powinnam się nią opiekować. Ale jednocześnie jestem wściekła – bo nikt nie pyta mnie, czy tego chcę. Brat mieszka w Gdańsku, dzwoni raz w miesiącu i pyta: „Jak tam mama?”. Odpowiadam: „W porządku”, bo co mam powiedzieć? Że czasem mam ochotę wyjść i już nie wrócić?
Pamiętam dzień, kiedy mama pierwszy raz zapomniała mojego imienia. Siedziałyśmy razem przy stole, jadłyśmy zupę pomidorową. Nagle spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem i powiedziała: – Przepraszam… jak ty masz na imię?
Zamarłam. Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach – że tracę ją kawałek po kawałku. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.
Czasem rozmawiamy jak dawniej – śmiejemy się z głupich programów w telewizji albo wspominamy wakacje nad Bałtykiem. Ale coraz częściej nasze rozmowy kończą się kłótnią albo milczeniem. Mama bywa złośliwa, potrafi zranić jednym słowem.
– Gdybyś miała dzieci, wiedziałabyś, co to znaczy poświęcenie – rzuciła ostatnio podczas obiadu.
Zabolało. Nigdy nie miałam dzieci – najpierw nie było czasu, potem nie było odpowiedniego mężczyzny. Teraz już za późno. Czasem myślę, że mama mi to wypomina.
W nocy słyszę jej kroki na korytarzu. Chodzi po domu, szuka czegoś – czasem mnie woła, czasem płacze cicho w swoim pokoju. Wtedy idę do niej, siadam na łóżku i głaszczę ją po włosach jak dziecko.
– Wszystko dobrze, mamo. Jestem tutaj.
Ale czy naprawdę jestem? Coraz częściej czuję się przezroczysta – dla niej i dla siebie samej.
Ostatnio zaczęłam pisać pamiętnik. Zapisuję wszystko: swoje lęki, żale, marzenia o wolności. Czasem wyobrażam sobie inne życie – bez obowiązków, bez ciężaru odpowiedzialności. Ale potem patrzę na mamę i wiem, że nie mogłabym jej zostawić.
Kilka dni temu zadzwoniła do mnie sąsiadka z góry.
– Pani Agnieszko, wszystko w porządku? Słyszałam krzyki…
Zawstydziłam się. Tak, pokłóciłyśmy się z mamą o głupstwo – o to, że nie chciała założyć ciepłego swetra przed wyjściem do lekarza. Krzyczałam na nią jak na dziecko. Potem płakałyśmy obie.
Czasem myślę o domu opieki. Ale potem widzę strach w oczach mamy na samą wzmiankę o tym miejscu.
– Nie oddawaj mnie tam… Proszę cię…
Jak mogłabym? Przecież to ona mnie wychowała, poświęciła dla mnie wszystko.
Ale czy ja muszę poświęcić dla niej całe swoje życie?
Ostatnio brat przyjechał na weekend.
– Aga, musisz trochę odpuścić… Wynajmij opiekunkę chociaż na kilka godzin dziennie.
Ale mama nie chce nikogo obcego w domu.
– Tylko ty mnie rozumiesz – mówi i patrzy na mnie tymi swoimi zmęczonymi oczami.
A ja? Czy ktoś mnie rozumie?
Czasem marzę o tym, żeby ktoś przyszedł i powiedział: „Już dobrze, Agnieszko. Teraz ty możesz odpocząć”. Ale wiem, że nikt taki nie przyjdzie.
Piszę tę historię dla was – może ktoś z was też mieszka ze starzejącym się rodzicem i wie, jak to jest żyć w cieniu cudzych potrzeb. Może macie rady? Może potraficie powiedzieć mi, gdzie kończy się obowiązek córki, a zaczyna prawo do własnego życia?
Czy jestem złą córką, jeśli czasem chcę uciec? Czy można kochać i jednocześnie mieć żal? Czekam na wasze historie…