Czekając na Basię: Lato, które zmieniło wszystko

— Rom, już wiesz, co zrobisz latem? — Basia przysiadła na krawędzi stołu, zarzuciła nogę na nogę, splecionymi dłońmi objęła kolano obciągnięte dżinsem. Jej głos był lekki, ale w oczach czaiło się coś niepokojącego. — Słyszysz w ogóle, co mówię?

— Mhm. — Nie odrywałem wzroku od ekranu laptopa. Udawałem skupienie, ale tak naprawdę czytałem ten sam akapit już piąty raz. Czułem jej spojrzenie na sobie, czułem napięcie w powietrzu.

— Co tam czytasz? — Basia niecierpliwie poruszyła stopą.

— Nic ważnego. — Zamknąłem laptopa z trzaskiem. — Przepraszam. Po prostu… mam mętlik w głowie.

Basia westchnęła i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. To był ostatni raz, kiedy widziałem ją tak blisko. Ostatni raz, kiedy jej obecność była czymś oczywistym.

Nie wiedziałem wtedy, że to będzie nasze pożegnanie.

Od tamtej pory codziennie na nią czekałem. Wychodziłem na balkon naszego mieszkania na Pradze i patrzyłem na tramwaje sunące po moście Poniatowskiego. Liczyłem, że zaraz zobaczę ją idącą z torbą przez podwórko, z tym swoim lekko krzywym uśmiechem i włosami związanymi w niedbały koczek. Ale Basia nie przychodziła.

Mama pytała: — Roman, wszystko w porządku? — a ja tylko wzruszałem ramionami i zamykałem się w swoim pokoju. Ojciec próbował rozmawiać o pracy, o polityce, o wszystkim, byle nie o niej. Ale nawet on wiedział, że coś się skończyło.

Z Basią znaliśmy się od podstawówki. Była moją sąsiadką, przyjaciółką, pierwszą miłością. Wspólne wagary nad Wisłą, pierwsze papierosy wypalane za garażami, śmiech do łez i łzy bez śmiechu. Myślałem, że to nigdy się nie zmieni.

W maju zaczęła się oddalać. Najpierw przestała odbierać telefony wieczorami. Potem coraz rzadziej pisała na Messengerze. Tłumaczyła się nauką do matury, problemami w domu. Jej ojciec pił coraz więcej, matka płakała po nocach. Basia zamykała się w sobie.

— Może wyjedziemy razem gdzieś latem? — zaproponowałem pewnego dnia. — Mazury? Albo chociaż do cioci do Gdańska?

— Nie wiem… — odpowiedziała cicho. — Może.

Ale wiedziałem już wtedy, że to tylko słowa.

W czerwcu przestała przychodzić do szkoły. Nauczyciele pytali mnie o nią, jakbym miał klucz do jej życia. A ja sam nie wiedziałem nic.

Pewnego wieczoru zadzwonił jej brat, Tomek:

— Roman… Basia wyjechała do ciotki do Wrocławia. Na razie nie wróci.

— Dlaczego mi nic nie powiedziała?

— Nie chciała nikogo martwić. U nas… jest ciężko.

Przez całe lato czekałem na wiadomość od niej. Każdego dnia sprawdzałem telefon dziesiątki razy. Pisałem do niej krótkie wiadomości: „Jak się czujesz?”, „Tęsknię”, „Daj znać”. Odpowiedzi nie było.

W sierpniu pojechałem do Wrocławia pod pretekstem odwiedzin u kuzyna. Chodziłem po ulicach Nadodrza z nadzieją, że ją spotkam. W końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do drzwi ciotki Basi.

Otworzyła mi kobieta o zmęczonych oczach.

— Dzień dobry… Jest Basia?

— Wyjechała — odpowiedziała krótko. — Przepraszam.

Zanim zdążyłem zapytać dokąd, drzwi się zamknęły.

Wracałem do Warszawy z poczuciem klęski i pustki. Przez resztę wakacji snułem się po mieście jak cień samego siebie. Moi znajomi próbowali mnie wyciągnąć na imprezy, rowery, koncerty w parku Skaryszewskim. Ale ja byłem gdzie indziej — myślami ciągle przy niej.

Mama coraz częściej zaglądała do mojego pokoju:

— Roman, musisz żyć dalej. Basia sobie poradzi… Ty też musisz.

Ale jak żyć dalej, kiedy ktoś był twoim całym światem?

We wrześniu zacząłem studia na Politechnice Warszawskiej. Nowi ludzie, nowe zajęcia, nowe życie — tak mówili wszyscy wokół mnie. Ale ja ciągle czekałem na Basię.

Pewnego dnia zobaczyłem ją przypadkiem na dworcu Centralnym. Stała przy kasie biletowej z walizką w ręku. Wyglądała inaczej — szczuplejsza, z podkrążonymi oczami, ale to była ona.

Podszedłem powoli:

— Basia?

Odwróciła się i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

— Cześć, Roman…

— Dlaczego uciekłaś? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

Wzruszyła ramionami:

— Musiałam… W domu było coraz gorzej. Ojciec…

Zacisnąłem pięści ze złości i bezsilności.

— Mogłaś mi zaufać! Mogliśmy razem coś wymyślić!

Basia spojrzała na mnie smutno:

— Nie chciałam cię w to mieszać. Ty masz swoje życie…

Chciałem ją zatrzymać, powiedzieć jej wszystko to, co przez te miesiące narastało we mnie jak lawa pod skorupą ziemi: tęsknię za tobą; nie umiem bez ciebie oddychać; wróć.

Ale ona już odchodziła.

Patrzyłem za nią długo, aż zniknęła w tłumie ludzi spieszących na pociągi.

Od tamtej pory nie czekam już na Basię tak jak kiedyś. Zrozumiałem, że są rzeczy silniejsze od nas — rodzinne dramaty, lęki, których nie umiemy nazwać nawet przed sobą samym.

Czasem myślę: czy mogłem zrobić coś więcej? Czy gdybym był bardziej uparty albo odważny, Basia zostałaby ze mną?

A może czasem trzeba pozwolić komuś odejść… nawet jeśli boli to bardziej niż czekanie bez końca?