Dwa Życia, Jedna Prawda: Moja Konfrontacja z Tajemnicą Pawła
– Kłamiesz! – mój głos drżał, a w oczach miałam łzy. – Powiedz mi prawdę, Paweł! Ile jeszcze przede mną ukrywasz?
Stał w kuchni, oparty o blat, z opuszczoną głową. Cisza między nami była gęsta jak mgła nad Wisłą w listopadowy poranek. W powietrzu unosił się zapach kawy, którą przed chwilą zaparzyłam, nieświadoma, że za chwilę moje życie rozpadnie się na kawałki.
– Aniu… – zaczął cicho, ale nie dokończył. Widziałam, jak walczy ze sobą. – To nie tak…
– To nie tak?! – przerwałam mu, czując narastającą złość. – Przez dwa lata żyłeś na dwa domy! Myślałeś, że się nie dowiem? Że będziesz mógł mieć wszystko?
Nie odpowiedział. Wtedy już wiedziałam. Wszystko, co przez ostatnie tygodnie wydawało mi się tylko podejrzeniem, nagle stało się rzeczywistością. Tajemnicze wyjazdy służbowe do Poznania, wieczorne telefony odbierane szeptem na balkonie, coraz rzadsze uśmiechy i pocałunki. Zawsze tłumaczył się pracą – „Wiesz, Aniu, szef mnie ciśnie”, „Muszę zostać dłużej w biurze”, „Wyjazd integracyjny”.
Ale prawda była inna. Paweł miał drugą rodzinę. Drugą kobietę. Drugie dziecko.
Pamiętam tamten wieczór, gdy znalazłam w jego płaszczu paragon z restauracji w Poznaniu. Data pokrywała się z jego rzekomym wyjazdem służbowym do Warszawy. Zadrżałam wtedy cała, ale jeszcze próbowałam wierzyć w przypadek. Dopiero gdy zobaczyłam zdjęcie na Facebooku – on i jakaś kobieta, uśmiechnięci, z dzieckiem na kolanach – poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg.
Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Nie jadłam, nie spałam. W pracy popełniałam błędy, szefowa patrzyła na mnie z troską i pytała: „Wszystko w porządku?”. Kłamałam. Tak jak Paweł kłamał mnie.
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do niej. Marta. Miała ciepły uśmiech na zdjęciach i oczy pełne smutku. Odpisała niemal od razu: „Musimy porozmawiać”.
Spotkałyśmy się w kawiarni przy Rynku Jeżyckim. Siedziała już przy stoliku, nerwowo obracając filiżankę z herbatą.
– Ania? – zapytała cicho.
– Tak…
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. Byłyśmy do siebie podobne – obie zmęczone, z podkrążonymi oczami i drżącymi dłońmi.
– On ci powiedział? – spytała Marta.
– Nie – odpowiedziałam gorzko. – Sama się dowiedziałam.
Opowiedziałyśmy sobie wszystko. O tym, jak Paweł tłumaczył się pracą, jak znikał na weekendy, jak obiecał jej ślub „za rok”. Marta miała syna – Michała, trzyletniego chłopca o jasnych włosach i oczach Pawła.
– Myślałam, że jestem jedyna – wyszeptała Marta. – On mówił mi to samo co tobie.
Poczułam nagle falę współczucia do tej kobiety. Była tak samo oszukana jak ja. Przez chwilę chciałam ją znienawidzić, ale nie mogłam. Byłyśmy po tej samej stronie barykady.
Wróciłam do domu późno wieczorem. Paweł siedział na kanapie i patrzył w telewizor bez wyrazu.
– Rozmawiałam z Martą – powiedziałam cicho.
Zbladł. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.
– Aniu… ja… przepraszam…
– Przepraszasz? – wybuchłam. – Za co? Za lata kłamstw? Za to, że pozwoliłeś mi wierzyć w naszą rodzinę?
Zaczął płakać. Nigdy wcześniej nie widziałam go takiego – słabego, bezradnego.
– Nie chciałem nikogo skrzywdzić…
– Ale skrzywdziłeś nas wszystkich! Mnie, Martę, nasze dzieci!
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Dzieci wyczuwały napięcie, córka pytała: „Mamo, czemu tata śpi na kanapie?”. Nie umiałam jej odpowiedzieć.
Marta dzwoniła do mnie często. Rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. O tym, jak trudno jest zaufać komukolwiek po czymś takim. O tym, jak bardzo boli zdrada.
Pewnego dnia zaproponowała spotkanie we trójkę – ja, ona i Paweł.
– Musimy to zakończyć po ludzku – powiedziała stanowczo.
Spotkaliśmy się w parku Sołackim. Paweł był spięty i blady jak ściana.
– Musicie wybrać – powiedziała Marta cicho. – Ja już nie chcę żyć w kłamstwie.
Paweł spuścił głowę.
– Nie potrafię wybrać…
Wtedy zrozumiałyśmy obie: on nigdy nie był gotowy na prawdziwą odpowiedzialność. Chciał mieć wszystko naraz i nikogo nie stracić.
Po tym spotkaniu podjęłyśmy decyzję bez niego. Ja wystąpiłam o rozwód. Marta zabrała Michała i wyjechała do swojej matki pod Gniezno.
Pierwsze miesiące po rozstaniu były najtrudniejsze w moim życiu. Czułam się pusta i zdradzona przez człowieka, któremu ufałam najbardziej na świecie. Dzieci płakały nocami, a ja razem z nimi.
Ale powoli zaczęłam odzyskiwać siebie. Zaczęłam biegać po Cytadeli o świcie, zapisałam się na kurs fotografii. Poznałam nowych ludzi – takich, którzy nie oceniali mnie przez pryzmat mojego rozbitego małżeństwa.
Marta dzwoniła coraz rzadziej, ale wiedziałam, że radzi sobie podobnie jak ja – krok po kroku buduje nowe życie dla siebie i syna.
Paweł próbował wrócić. Pisał listy, przynosił kwiaty pod drzwi mieszkania.
– Proszę cię… daj mi jeszcze jedną szansę…
Ale ja już nie potrafiłam mu zaufać.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczyło. Nawet jeśli boli tak bardzo, że wydaje się to niemożliwe do przeżycia.
Patrzę teraz na swoje odbicie w lustrze i pytam sama siebie: czy można jeszcze kiedyś naprawdę zaufać drugiemu człowiekowi? A może najpierw trzeba nauczyć się ufać samej sobie?