Wdzięczna Teściowej, Której Nigdy Nie Poznałam: Moja Droga do Szczęścia w Małżeństwie

— Nie wierzę, że naprawdę chcesz to zrobić! — głos mojej mamy odbijał się echem od kafelków w naszej ciasnej kuchni na warszawskim Mokotowie. Stałam przy zlewie, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. — Marto, przecież nawet nie poznałaś jego rodziny! Co ty sobie wyobrażasz?

Spojrzałam na nią z mieszanką złości i rozpaczy. — Mamo, Marcin jest dla mnie ważny. To nie jest chwilowa fascynacja. On… on mnie rozumie. — Głos mi się załamał. Wiedziałam, że nie przekonam jej żadnym argumentem. Dla niej liczyło się tylko to, co znane i bezpieczne.

Marcin pojawił się w moim życiu nagle, jak burza w upalny dzień. Poznaliśmy się w biurze — on w dziale marketingu, ja w HR. Był jednym z tych ludzi, którzy potrafią rozświetlić nawet najbardziej szary dzień. Zawsze miał czas na żart, zawsze słuchał uważnie. Zaczęło się od kawy na przerwie, potem wspólne lunche, aż w końcu nie wyobrażałam sobie dnia bez jego wiadomości.

Ale Marcin miał swoją historię. Jego mama zmarła kilka lat wcześniej na raka piersi. Nigdy jej nie poznałam, choć czułam jej obecność w każdym geście Marcina — w tym, jak dbał o innych, jak potrafił słuchać i jak nigdy nie oceniał pochopnie. Często mówił o niej z czułością, a ja słuchałam tych opowieści z rosnącym żalem, że nie mogę jej poznać.

Moja mama była inna. Wychowywała mnie sama po rozwodzie z ojcem. Była twarda, wymagająca i zawsze miała gotową listę rzeczy, które powinnam robić lepiej. Kiedy powiedziałam jej o Marcinie i o tym, że chcemy razem zamieszkać, wybuchła awantura.

— On cię zostawi! — krzyczała. — Tak samo jak twój ojciec zostawił mnie!

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Wiedziałam, że to jej strach mówi przez nią, ale nie potrafiłam jej tego wybaczyć.

Z Marcinem było inaczej. On nie bał się rozmawiać o uczuciach. Pewnego wieczoru siedzieliśmy na ławce w parku Skaryszewskim i patrzyliśmy na dzieci bawiące się na placu zabaw.

— Wiesz, czasem myślę, że gdyby mama żyła, wszystko byłoby prostsze — powiedział cicho.

— Może… Ale wtedy nie byłbyś taki, jaki jesteś teraz — odpowiedziałam.

Uśmiechnął się smutno. — Może masz rację.

Kiedy postanowiliśmy się pobrać, moja mama odmówiła przyjścia na ślub. — Nie będę wspierać twojej głupoty — powiedziała przez telefon. Płakałam wtedy całą noc.

Ślub był skromny — tylko najbliżsi przyjaciele Marcina i kilku moich kolegów z pracy. Po ceremonii pojechaliśmy na cmentarz na Bródnie i zapaliliśmy znicz na grobie jego mamy. Marcin stał długo w milczeniu, a potem wyszeptał: — Mamo, mam nadzieję, że byś ją polubiła.

W nowym mieszkaniu na Ursynowie zaczęliśmy budować nasze życie od zera. Było trudno — brakowało pieniędzy, a ja tęskniłam za mamą bardziej niż chciałam to przyznać. Czasem łapałam się na tym, że dzwoniłam do niej tylko po to, żeby usłyszeć jej głos i zaraz się rozłączyć.

Najtrudniejsze były święta. Wigilia bez rodziny była jak pusta kartka. Marcin starał się jak mógł — gotował barszcz według przepisu swojej mamy, przynosił choinkę i śpiewał kolędy fałszując niemiłosiernie. Śmialiśmy się przez łzy.

Pewnego dnia dostałam wiadomość od mamy: „Może przyjadę na kawę?” Serce mi stanęło. Przyjechała z ciastem drożdżowym i usiadła sztywno przy stole.

— To twoje mieszkanie? — zapytała chłodno.

— Nasze — poprawił ją Marcin z uśmiechem.

Mama spojrzała na niego badawczo. Przez chwilę milczeliśmy wszyscy.

— Słyszałam… twoja mama nie żyje? — zapytała nagle.

Marcin skinął głową.

— To musi być trudne — powiedziała cicho i spuściła wzrok.

To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam ją taką kruchą. Po tej wizycie zaczęła pojawiać się częściej. Nigdy nie przeprosiła wprost, ale przynosiła domowe pierogi i pomagała mi sprzątać przed świętami.

Z czasem nauczyłyśmy się rozmawiać bez krzyku. Marcin był naszym mediatorem — potrafił rozładować napięcie jednym żartem albo ciepłym gestem.

Często myślę o teściowej, której nigdy nie poznałam. O tym, jak bardzo wpłynęła na życie Marcina i pośrednio na moje. Czasem wyobrażam sobie nasze rozmowy przy herbacie, jej rady i wsparcie w trudnych chwilach.

Dziś wiem jedno: szczęście w małżeństwie to nie tylko miłość do partnera, ale też umiejętność przebaczenia tym, którzy nas skrzywdzili — nawet jeśli to najbliżsi.

Czy gdyby moja teściowa żyła, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy łatwiej byłoby mi zrozumieć własną mamę? Może czasem trzeba stracić coś ważnego, żeby docenić to, co mamy… Jak myślicie?