Zapiski z serca: Ostatnie lato w domu ojca

— Jadzia, musimy to zrobić. Nie mamy wyjścia — głos Marka odbijał się echem w pustym salonie, gdzie jeszcze niedawno rozbrzmiewał śmiech mojego ojca. Stałam przy oknie, patrząc na ogród, który przez lata był naszym azylem. W powietrzu czuć było zapach dojrzałych jabłek i wilgotnej ziemi po nocnym deszczu. Mimo ciepłego wrześniowego słońca, czułam chłód przeszywający moje serce.

Ojciec odszedł nagle, zostawiając mnie z tysiącem niedokończonych rozmów i niewypowiedzianych słów. Dom na wsi był jego królestwem, miejscem, gdzie wszystko miało swój porządek i sens. Teraz miałam go sprzedać — ostatnią rzecz, jaka po nim została. Marek, mój mąż, powtarzał, że to konieczne. Spodziewaliśmy się dziecka, a nasze dwupokojowe mieszkanie w centrum Krakowa już dawno przestało wystarczać. Potrzebowaliśmy pieniędzy na większe lokum, na przyszłość naszej rodziny.

Ale jak sprzedać wspomnienia? Jak zamknąć drzwi do dzieciństwa i udawać, że to tylko kwestia formalności? Każdy kąt tego domu miał swoją historię: kuchnia pachniała zupą pomidorową mamy, a w sypialni ojca wciąż leżała jego ulubiona książka z zakładką na tej samej stronie.

— Jadzia, słyszysz mnie? — Marek podszedł bliżej, dotknął mojego ramienia. — Musimy się spieszyć. Agentka nieruchomości czeka.

Odwróciłam się do niego powoli. W jego oczach widziałam troskę, ale też zniecierpliwienie. Wiedziałam, że dla niego to tylko dom — dla mnie cały świat.

Wyszliśmy na podwórko. Wieś zmieniła się nie do poznania. W ciągu roku pojawiły się wysokie płoty, a na miejscu starych ruin stały nowe domy z kolorowymi dachami. Sąsiadka, pani Zofia, machała nam z daleka, ale nie miałam siły odwzajemnić gestu. Czułam się jak intruz we własnej historii.

— Pani Jadwigo! — zawołała agentka, młoda kobieta o nienagannym makijażu i uśmiechu wyuczonym na szkoleniach sprzedażowych. — Dom jest przepiękny! Na pewno szybko znajdziemy kupca.

Przez chwilę miałam ochotę ją wyśmiać. Przepiękny? Dla kogoś może i tak. Dla mnie był pełen pęknięć, śladów po dziecięcych zabawach i łzach wylanych po pierwszych porażkach.

— Proszę pokazać mi piwnicę — poprosiła agentka.

Zeszliśmy po skrzypiących schodach. W piwnicy wciąż stały słoiki z ogórkami kiszonymi, które ojciec robił co roku. Otworzyłam jeden z nich — zapach dzieciństwa uderzył mnie tak mocno, że łzy napłynęły mi do oczu.

— Wszystko w porządku? — spytała agentka.

— Tak… tylko… to dla mnie trudne — odpowiedziałam cicho.

Marek spojrzał na mnie z wyrzutem. Wiedziałam, że nie rozumie. On wychował się w bloku, dla niego dom to tylko ściany i dach nad głową.

Wieczorem usiedliśmy przy kuchennym stole. Cisza była ciężka jak ołów.

— Jadzia, nie możemy żyć przeszłością — powiedział Marek. — Musisz pomyśleć o naszym dziecku.

— A jeśli ono kiedyś zapyta mnie o moje dzieciństwo? Co mu powiem? Że sprzedałam wszystko dla wygody?

— Przesadzasz! — podniósł głos. — To tylko dom!

Wybiegłam na dwór. Noc była cicha, tylko świerszcze grały swoją melodię. Usiadłam na starym bujanym fotelu ojca i zaczęłam płakać. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec przeszłości a odpowiedzialnością za przyszłość.

Następnego dnia przyjechała moja siostra, Ania. Od lat mieszkała w Warszawie i rzadko odwiedzała wieś.

— Jadzia, nie rób sceny — powiedziała chłodno. — Tata by chciał, żebyśmy żyły normalnie.

— Skąd możesz to wiedzieć? Nie było cię tu przez ostatnie lata!

— Bo nie mogłam patrzeć, jak wszystko się rozpada! Ty zostałaś i co? Teraz masz żal do wszystkich!

Kłóciłyśmy się długo, aż obie byłyśmy wyczerpane. Wiedziałam jednak, że Ania ma rację — nie mogłam zatrzymać czasu.

Ostatni raz przeszłam się po ogrodzie. Dotykałam kory starej jabłoni, pod którą ojciec uczył mnie czytać. Zrywałam liście mięty rosnącej przy płocie i chowałam je do kieszeni płaszcza — jakby miały mi przypominać o tym miejscu przez resztę życia.

W dniu podpisania umowy sprzedaży czułam się jak zdrajczyni własnych wspomnień. Agentka uśmiechała się szeroko, nowi właściciele robili zdjęcia telefonami.

— Proszę się nie martwić — powiedziała kobieta kupująca dom. — Zadbamy o to miejsce.

Chciałam jej wierzyć, ale wiedziałam, że dla nich to tylko inwestycja.

Wróciliśmy do Krakowa kilka dni później. Marek był zadowolony — znalazł już nowe mieszkanie, większe i wygodniejsze. Ja przez wiele nocy nie mogłam zasnąć. Śniły mi się rozmowy z ojcem, zapach ogórków kiszonych i dźwięk skrzypiących schodów.

Czasem zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam. Czy można budować przyszłość na gruzach przeszłości? Czy nasze dzieci będą kiedyś tęsknić za czymś, czego nigdy nie poznały?

Może dom to nie tylko miejsce — może to ludzie i wspomnienia, które nosimy w sercu. Ale czy serce wystarczy, by ocalić to, co najważniejsze?