Granica wyboru: Noc, która zmieniła wszystko

— Elżbieta, kawa — głos Anny rozbrzmiał w pustym pokoju lekarskim jak dzwon alarmowy. Zadrżałam, choć nie z zimna. Moje dłonie wciąż pachniały lateksem i krwią, a przed oczami miałam obraz roztrzaskanego samochodu i młodego mężczyzny, którego właśnie wyciągnęliśmy spod blachy. Operacja trwała cztery godziny. Wciąż słyszałam w głowie dźwięk monitora, który na chwilę przestał pikać, zanim udało nam się go przywrócić do życia.

— Dzięki, Aniu — odpowiedziałam cicho, nie odrywając wzroku od dokumentacji. Czułam się jak cień samej siebie. W takich chwilach człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to wszystko ma sens. Czy naprawdę można uratować wszystkich?

Nie zdążyłam dopić kawy. Telefon zadzwonił znowu, tym razem z izby przyjęć. — Pani doktor, policja prosi o pilną pomoc na moście Poniatowskiego. Dziewczynka stoi po drugiej stronie barierki…

Serce mi zamarło. Zostawiłam wszystko i pobiegłam na parking. Anna spojrzała na mnie z troską:

— Elżbieto, nie musisz tam jechać sama.

— Muszę — odpowiedziałam krótko. W takich chwilach nie ma czasu na wahanie.

Most był oświetlony żółtym światłem latarni, a wokół zbierał się tłum gapiów. Policjant próbował rozmawiać z dziewczynką, ale ona patrzyła gdzieś daleko, jakby już była po drugiej stronie tego świata. Miała może czternaście lat, długie ciemne włosy i oczy pełne rozpaczy.

— Mogę spróbować? — zapytałam policjanta.

Skinął głową bez słowa. Podeszłam powoli, czując jak serce bije mi w gardle.

— Hej — powiedziałam cicho. — Mam na imię Elżbieta. Jestem lekarzem.

Dziewczynka nie odpowiedziała. Jej dłonie zaciskały się na zimnym metalu barierki.

— Wiem, że jest ci bardzo ciężko — kontynuowałam. — Ale jeśli pozwolisz mi podejść bliżej, może razem znajdziemy jakieś wyjście?

— Nie ma już żadnego wyjścia — wyszeptała. — Nikt mnie nie słucha. W domu… w domu jest tylko krzyk i cisza.

Poczułam znajome ukłucie w sercu. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo — ojca, który pił i matkę, która płakała nocami w kuchni.

— Wiem, jak to jest — powiedziałam szczerze. — Też kiedyś myślałam, że nikt mnie nie słyszy.

Dziewczynka spojrzała na mnie po raz pierwszy. W jej oczach zobaczyłam coś więcej niż strach — zobaczyłam nadzieję.

— Jak pani sobie poradziła? — zapytała cicho.

— Nie wiem, czy sobie poradziłam — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Ale znalazłam ludzi, którzy chcieli mnie wysłuchać. I nauczyłam się prosić o pomoc.

Przez chwilę stałyśmy w ciszy, tylko wiatr szarpał jej włosami.

— Jak masz na imię? — spytałam łagodnie.

— Zosia — odpowiedziała po dłuższej chwili.

— Zosiu, czy pozwolisz mi podejść bliżej?

Widziałam, jak walczy sama ze sobą. W końcu skinęła głową. Powoli przesunęłam się w jej stronę, starając się nie robić gwałtownych ruchów.

— Chciałabym cię przytulić, jeśli pozwolisz — powiedziałam drżącym głosem.

Zosia zaczęła płakać. Łzy spływały jej po policzkach, a ja wyciągnęłam ręce przez barierkę i objęłam ją najmocniej jak potrafiłam. Policjant pomógł nam wrócić na bezpieczną stronę mostu.

Kiedy już siedziałyśmy razem w radiowozie, Zosia ściskała moją dłoń tak mocno, jakby bała się puścić.

— Dziękuję — wyszeptała.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam tylko ogromną ulgę i jednocześnie strach — co będzie dalej z tą dziewczynką? Czy system jej pomoże? Czy rodzina się zmieni?

Wróciłam do szpitala nad ranem. Anna czekała na mnie z kolejną kawą i pytaniem w oczach.

— Udało się? — zapytała cicho.

Pokiwałam głową i usiadłam ciężko na krześle.

— Ale czasem mam wrażenie, że to wszystko jest jak walka z wiatrakami…

Anna uśmiechnęła się smutno:

— Może i tak. Ale dla tej jednej Zosi byłaś dziś całym światem.

W domu czekał na mnie mąż, Marek. Siedział przy stole z kubkiem herbaty i patrzył na mnie uważnie.

— Znowu nie spałaś całą noc — powiedział z wyrzutem.

— Nie mogłam inaczej — odpowiedziałam zmęczonym głosem. — Gdybyś widział jej oczy…

Marek westchnął ciężko:

— Martwię się o ciebie, Ela. O nas też musisz czasem pomyśleć.

Spojrzałam na niego bezradnie. Wiedziałam, że ma rację. Ostatnio coraz częściej kłóciliśmy się o moją pracę. Marek chciał dziecka, ja ciągle odwlekałam decyzję. Bałam się, że nie będę dobrą matką — przecież nawet siebie czasem nie potrafię uratować.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o Zosi i o młodym mężczyźnie z wypadku, który wciąż walczył o życie na OIOM-ie. Myślałam o sobie sprzed lat i o tym, ile razy byłam blisko tej samej krawędzi co Zosia.

Czy naprawdę można uratować wszystkich? Czy wystarczy być obecnym w czyimś życiu przez chwilę, żeby coś zmienić?

Czasem wydaje mi się, że każdy z nas stoi kiedyś po drugiej stronie barierki…