Wybiorę cię… Historia Weroniki i Marty w Warszawie

— Weronika, nie rozumiesz? Ja nie mogę tak po prostu zostawić wszystkiego! — głos Marty drżał, a jej oczy błyszczały łzami w świetle lampy na Krakowskim Przedmieściu. Stałyśmy naprzeciwko siebie, obie zmarznięte, z plecakami przewieszonymi przez ramię, jakbyśmy każda za chwilę miały ruszyć w inną stronę świata.

Pamiętam ten wieczór, jakby to było wczoraj. Warszawa była dla mnie jak obietnica — wielka, głośna, pełna ludzi, którzy nie patrzą na ciebie przez pryzmat twojego ojca pijaka czy matki kasjerki. Tu mogłam być kimś innym. Kimś więcej. I wtedy pojawiła się Marta.

Poznałyśmy się na pierwszym wykładzie z historii sztuki. Obie siedziałyśmy w ostatnim rzędzie, obie z tym samym niepewnym uśmiechem na twarzy. Miała rude włosy i piegi na nosie, które pojawiały się, gdy się śmiała. Była taka… podobna do mnie, a jednak zupełnie inna. Od razu wiedziałam, że chcę ją poznać bliżej.

— Skąd jesteś? — zapytała po zajęciach.
— Z małego miasteczka pod Lublinem. Ty?
— Z Radomia. Też uciekłam — odpowiedziała i uśmiechnęła się tak szeroko, że nie mogłam się nie zaśmiać.

Od tamtej pory byłyśmy nierozłączne. Razem chodziłyśmy na wykłady, razem piłyśmy kawę w bufecie uczelnianym, razem szukałyśmy tanich mieszkań do wynajęcia. Warszawa była nasza. Przynajmniej przez chwilę.

Ale życie nie jest bajką. Po kilku miesiącach zaczęły się schody. Marta coraz częściej wracała do domu na weekendy. Jej matka chorowała, ojciec nie radził sobie z młodszym bratem. Ja zostawałam sama w wynajmowanym pokoju na Pradze i patrzyłam przez okno na światła miasta, które nagle wydawało się obce i zimne.

— Weronika, muszę wrócić do domu na dłużej — powiedziała pewnego dnia przez telefon. — Mama jest w szpitalu.
— Ale… co z nami? — zapytałam cicho.
— Nie wiem…

Zaczęłam czuć się jak ktoś niepotrzebny. Jakby moje marzenia o nowym życiu były tylko głupią iluzją. Wróciły wspomnienia z dzieciństwa: ojciec wracający pijany do domu, matka płacząca po nocach. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy nie będę taka jak oni. Że wybiorę siebie.

Ale czy naprawdę można wybrać siebie, kiedy ktoś inny cię potrzebuje?

Marta wróciła do Radomia na kilka tygodni. Pisałyśmy do siebie codziennie, ale to już nie było to samo. Czułam, jak oddalamy się od siebie z każdym dniem. W końcu przestała odpisywać na moje wiadomości.

Wtedy zadzwoniła moja matka.
— Weronika, ojciec miał wypadek. Leży w szpitalu. Musisz przyjechać.

Wróciłam do rodzinnego miasteczka z poczuciem porażki. Wszystko, przed czym uciekałam, czekało na mnie tuż za progiem domu: zapach alkoholu, ciche pretensje matki, sąsiedzi patrzący z ukosa.

— Po co ci ta Warszawa? — spytała matka podczas kolacji. — Tu masz rodzinę.
— Mamo, ja chcę czegoś więcej…
— Więcej niż my? — jej głos był pełen bólu.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy naprawdę byłam taka niewdzięczna?

Po kilku tygodniach ojciec wyszedł ze szpitala. Matka wróciła do pracy w sklepie. Ja siedziałam w swoim dawnym pokoju i patrzyłam na zdjęcia z Warszawy: ja i Marta pod Pałacem Kultury, śmiejące się do obiektywu. Czy to wszystko było tylko snem?

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon.
— Weronika? To ja… Marta.
— Myślałam, że już nigdy się nie odezwiesz — powiedziałam drżącym głosem.
— Przepraszam. Było mi ciężko… Mama umarła.

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
— Potrzebuję cię — wyszeptała.

Wróciłam do Warszawy następnego dnia. Marta była cieniem samej siebie: wychudzona, z podkrążonymi oczami. Przytuliłam ją mocno i poczułam, jak łzy ciekną mi po policzkach.

Przez kilka tygodni mieszkałyśmy razem w małym mieszkaniu na Ochocie. Gotowałyśmy proste obiady, oglądałyśmy stare filmy i rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Było nam dobrze… aż do czasu.

Pewnego wieczoru Marta powiedziała:
— Weronika… ja chyba muszę wrócić do Radomia. Tata sobie nie radzi.
— Ale przecież dopiero co zaczęłyśmy żyć naprawdę! — krzyknęłam rozpaczliwie.
— Ty możesz zostać w Warszawie. Ty zawsze byłaś silniejsza ode mnie.

Nie spałam całą noc. Myślałam o tym, ile razy już wybierałam siebie kosztem innych. Czy to egoizm? Czy może jedyna droga do szczęścia?

Marta wyjechała następnego dnia rano. Zostałam sama w pustym mieszkaniu i długo patrzyłam przez okno na budzące się miasto.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Studiuję dalej w Warszawie, pracuję w kawiarni i czasem spotykam Martę na dworcu, gdy przyjeżdża załatwić coś na uczelni. Nasza przyjaźń już nigdy nie będzie taka sama jak kiedyś.

Często zastanawiam się: czy gdybym wtedy wybrała inaczej — została w domu albo pojechała za Martą — byłabym szczęśliwsza? Czy można naprawdę wybrać siebie bez poczucia winy? A może każda decyzja niesie ze sobą stratę?

Czasem myślę: czy to ja wybrałam Warszawę… czy Warszawa wybrała mnie?