Jak wychowałam córkę, która zawsze obwinia innych – historia matki z Warszawy
– Znowu to zrobiłaś, mamo! – krzyknęła Zuzanna, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam w przedpokoju z kubkiem zimnej już herbaty i patrzyłam na drzwi, za którymi zamknęła się moja jedyna córka. Miała wtedy siedemnaście lat, a ja czułam się, jakbym miała sto.
Wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Zuzanna była moim oczkiem w głowie. Po latach starań o dziecko, po poronieniu i nieudanych próbach in vitro, jej narodziny były dla mnie cudem. Byłam gotowa zrobić dla niej wszystko. Może nawet za dużo.
Pamiętam, jak miała pięć lat i w przedszkolu pokłóciła się z Olą o lalkę. Wychowawczyni powiedziała mi wtedy: „Pani Zuzia nie umie przeprosić, zawsze mówi, że to ktoś inny zaczął”. Wtedy tylko się uśmiechnęłam – przecież każde dziecko broni siebie. Ale potem te sytuacje się powtarzały. W szkole podstawowej, gdy dostała trójkę z matematyki, winna była nauczycielka („Nie tłumaczyła dobrze!”), a kiedy pokłóciła się z koleżanką, to oczywiście koleżanka była „fałszywa”.
Starałam się tłumaczyć jej świat, rozmawiać, ale często kończyło się na tym, że… stawałam po jej stronie. „Może rzeczywiście pani Nowak jest niesprawiedliwa”, mówiłam czasem, żeby ją pocieszyć. Chciałam być tą matką, która zawsze wspiera swoje dziecko. Nie zauważyłam, kiedy zaczęłam usprawiedliwiać wszystko, co robiła Zuzanna.
Kiedy miała czternaście lat, zaczęły się poważniejsze problemy. Zuzanna wracała do domu roztrzęsiona po każdej klasówce, każdej sprzeczce z koleżankami. „Nikt mnie nie rozumie”, powtarzała. „Wszyscy są przeciwko mnie”. Próbowałam ją pocieszać, ale coraz częściej czułam bezradność. Mój mąż, Marek, miał inne podejście: „Musisz nauczyć ją odpowiedzialności”, powtarzał mi wieczorami, kiedy Zuzanna już spała. Ale ja nie umiałam być twarda.
Pewnego dnia przyszła do domu zapłakana. „Dostałam jedynkę z biologii! Bo pani Kowalczyk mnie nie lubi!”. Usiadłam obok niej na kanapie i zapytałam: „A uczyłaś się do sprawdzianu?”. Popatrzyła na mnie z wyrzutem: „Po co? I tak by mi dała złą ocenę!”. Wtedy po raz pierwszy poczułam ukłucie strachu – czy to możliwe, że wychowałam córkę, która nie potrafi przyznać się do błędu?
Z czasem było tylko gorzej. W liceum Zuzanna zaczęła unikać odpowiedzialności za wszystko: spóźnienia do szkoły („Autobus się spóźnił!”), nieoddane prace domowe („Nauczycielka nie powiedziała terminu!”), konflikty z rówieśnikami („Oni są zazdrośni!”). Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Marek próbował rozmawiać z nią twardo:
– Zuzanna, musisz zacząć brać odpowiedzialność za swoje życie! – mówił stanowczo.
– Ty nic nie rozumiesz! – krzyczała i zamykała się w swoim pokoju.
Czułam się rozdarta między nimi. Chciałam być wsparciem dla córki, ale widziałam też rację Marka. Wieczorami płakałam w łazience, żeby nikt nie widział mojej bezradności.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie wychowawczyni:
– Pani Anno, musimy porozmawiać o Zuzannie. Ona nie potrafi przyjąć krytyki, obwinia wszystkich wokół za swoje niepowodzenia. To zaczyna wpływać na jej relacje z rówieśnikami.
Wtedy poczułam wstyd i żal do samej siebie. Czy to ja ją tak wychowałam? Czy to przez moje ciągłe usprawiedliwianie jej zachowań? Próbowałam rozmawiać z Zuzanną:
– Kochanie, każdy czasem popełnia błędy. To normalne.
– Ja nie popełniam błędów! To inni są winni! – odpowiedziała ze łzami w oczach.
Zaczęliśmy chodzić do psychologa rodzinnego. Na początku Zuzanna była niechętna:
– Po co tam idziemy? To wy macie problem, nie ja!
Ale po kilku miesiącach terapii zaczęły pojawiać się drobne zmiany. Czasem przyznała się do drobnego błędu. Czasem przeprosiła koleżankę.
Jednak droga do zmiany była długa i bolesna. Każda rozmowa o odpowiedzialności kończyła się łzami i pretensjami. Marek coraz częściej wycofywał się z rozmów – miał dość ciągłych kłótni.
Najtrudniejszy moment przyszedł podczas matury. Zuzanna nie zdała matematyki za pierwszym razem. Wróciła do domu roztrzęsiona:
– To przez nauczycielkę! Przez was! Przez wszystkich!
Wtedy pierwszy raz nie przytuliłam jej od razu. Usiadłam naprzeciwko i powiedziałam spokojnie:
– Zuzanno, czas spojrzeć prawdzie w oczy. Nie zdałaś, bo nie przygotowałaś się wystarczająco dobrze.
Patrzyła na mnie długo w milczeniu. Potem wybiegła z domu i wróciła dopiero wieczorem.
Tamtej nocy nie spałam ani minuty. Myślałam o wszystkich latach, kiedy chciałam być najlepszą matką na świecie – a może powinnam była być bardziej wymagająca? Może powinnam była pozwolić jej ponosić konsekwencje swoich działań?
Dziś Zuzanna ma dwadzieścia dwa lata i studiuje zaocznie pedagogikę. Nadal często słyszę od niej: „To przez nich…”, ale coraz częściej słyszę też: „Może rzeczywiście powinnam była zrobić coś inaczej”. To dla mnie ogromny postęp.
Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy jeszcze mogę coś naprawić? Czy matka może nauczyć dorosłą córkę odpowiedzialności? A może najważniejsze to pozwolić jej samej dojść do tych wniosków?
Czy wy też macie w rodzinie kogoś, kto zawsze obwinia innych? Jak sobie z tym radzicie?