A może to miłość? Historia Oli i Maksa zagubionych nie tylko w lesie
– Maks, źle skręciłeś. Powinniśmy jechać dalej – wykrzyknęłam, czując jak serce zaczyna mi bić szybciej. Było już późne popołudnie, a słońce powoli chowało się za linią drzew. Wokół nas rozciągał się gęsty las, a wąska polna droga, którą jechaliśmy, wyglądała coraz bardziej niepokojąco.
– Skręciłem dobrze – odpowiedział Maks spokojnie, jakby nie widział mojego niepokoju. Jego dłonie mocno trzymały kierownicę starego volkswagena, a twarz miał skupioną. – Tu powinna być zaraz mała polana.
Rozglądałam się nerwowo. – A jej nie ma – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego. – Zawróćmy i pojedźmy dalej. Maks, słyszysz? Zatrzymaj się!
Ale on jechał dalej, jakby nie słyszał moich słów. W końcu zatrzymał się gwałtownie, a silnik zgasł z głuchym stukiem. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, słysząc tylko szum liści i własne oddechy.
– Co ty robisz? – zapytałam z wyrzutem. – Przecież tu nic nie ma! Zgubiliśmy się!
Maks spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Ola, muszę ci coś powiedzieć.
Poczułam zimny dreszcz na plecach. To nie był ten wieczór, na który czekałam. Miałam nadzieję na spokojny spacer, może rozmowę o przyszłości, a nie… to.
– O co chodzi? – zapytałam ostrożnie.
– Wiem, że ostatnio dużo się dzieje… – zaczął niepewnie. – Wiem też, że czujesz się zagubiona. Ja też.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Nie chciałam słyszeć kolejnych wyznań o problemach. Ostatnio wszystko się sypało: moja mama zachorowała, tata coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy, a ja czułam się coraz bardziej samotna. Maks był jedyną osobą, przy której mogłam być sobą. Przynajmniej tak mi się wydawało.
– Maks…
– Ola, ja… ja chyba cię zawiodłem – powiedział nagle i odwrócił wzrok.
Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle. – Co masz na myśli?
Milczał przez chwilę, a potem westchnął ciężko.
– Spotykam się z kimś innym – wyszeptał.
Siedziałam jak sparaliżowana. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart. Ale jego twarz była poważna.
– Z kim? – zapytałam cicho.
– Z Martą…
Marta. Moja przyjaciółka z dzieciństwa. Ta sama Marta, która zawsze była przy mnie w najtrudniejszych chwilach. Ta sama Marta, która ostatnio coraz częściej znikała bez słowa i unikała mojego wzroku.
– Od kiedy? – głos mi drżał.
– Od kilku tygodni… To nie miało tak wyglądać. Chciałem ci powiedzieć wcześniej, ale…
Zacisnęłam powieki, próbując powstrzymać łzy. W głowie kłębiły mi się setki myśli: dlaczego? Jak mogłam tego nie zauważyć? Czy to ze mną jest coś nie tak?
– Dlaczego tu przyjechaliśmy? – zapytałam nagle ostro.
Maks spojrzał na mnie bezradnie.
– Chciałem ci to powiedzieć w miejscu, które zawsze kojarzyło nam się z czymś dobrym… Z dzieciństwem, beztroską. Myślałem, że będzie łatwiej.
Parsknęłam gorzko.
– Łatwiej? Dla kogo? Dla ciebie?
Wysiadłam z samochodu i zatrzasnęłam drzwi z hukiem. Powietrze było chłodne i wilgotne, pachniało mchem i ziemią. Stałam przez chwilę w milczeniu, próbując zebrać myśli.
Nagle usłyszałam za sobą kroki.
– Ola! Poczekaj! – Maks dogonił mnie i złapał za ramię.
Odepchnęłam go gwałtownie.
– Zostaw mnie! Nie rozumiesz? Wszystko mi zabrałeś! Ciebie… Martę… Nawet ten las już nie jest taki sam!
Zaczął coś mówić, ale nie słuchałam. Ruszyłam przed siebie przez gęste krzaki i gałęzie. Nie wiedziałam dokąd idę – chciałam tylko uciec jak najdalej od niego, od tego wszystkiego.
Szłam długo, aż w końcu usiadłam na powalonym pniu i rozpłakałam się jak dziecko. Wspomnienia wracały falami: pierwsze spotkanie z Maksem na tej samej polanie wiele lat temu; śmiech Marty podczas wspólnych ognisk; rozmowy do późna w nocy o marzeniach i planach na przyszłość.
Teraz wszystko wydawało się kłamstwem.
Nie wiem ile czasu tam siedziałam. Kiedy wróciłam do samochodu, Maks już tam nie był. Zostawił mi tylko kartkę na siedzeniu: „Przepraszam. Wrócę po ciebie za godzinę.”
Patrzyłam na te kilka słów i czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Wróciłam do domu pieszo, całą drogę płacząc i przeklinając własną naiwność. Mama czekała na mnie w kuchni z herbatą i troską w oczach.
– Co się stało? – zapytała cicho.
Nie odpowiedziałam od razu. Usiadłam naprzeciwko niej i patrzyłam na swoje dłonie.
– Mamo… czy miłość zawsze musi boleć?
Mama uśmiechnęła się smutno i pogładziła mnie po włosach.
– Czasem musi zaboleć, żebyśmy mogli naprawdę dorosnąć – odpowiedziała cicho.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i zastanawiałam się nad wszystkim: nad sobą, nad Maksem, nad Martą… Nad tym, czy jeszcze kiedyś będę potrafiła zaufać komuś tak naprawdę.
Czy to była tylko zdrada? Czy może znak, że muszę zacząć żyć dla siebie?
Czasem myślę: a może to właśnie jest miłość? Może prawdziwa miłość zaczyna się wtedy, gdy potrafimy wybaczyć – przede wszystkim sobie samym.