Wyrzuciłam męża i teściów z domu. Nie żałuję tego ani przez chwilę.
– Nie będę z nimi mieszkać ani jednego dnia dłużej! – wrzasnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Andrzej patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.
– Anka, to moi rodzice. Przecież nie zostawię ich na lodzie – powiedział cicho, jakby bał się, że ktoś nas podsłucha.
– A ja? Ja się nie liczę? – głos mi się załamał. – Od pół roku żyję w swoim własnym domu jak intruz. Twoja matka komentuje każdy mój ruch, twój ojciec rozstawia mnie po kątach. Nawet dzieci boją się odezwać przy stole!
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się tak bezsilna. Moje życie rozpadło się na kawałki w ciągu kilku miesięcy. Zawsze myślałam, że jestem silna, że dam radę ze wszystkim. Ale kiedy teściowie przyjechali do nas z małego miasteczka pod Radomiem, bo nie byli już w stanie sami prowadzić gospodarstwa, wszystko się zmieniło.
Na początku byłam pełna współczucia. Rozumiałam, że są starzy, schorowani, że potrzebują pomocy. Andrzej przekonywał mnie, że to tylko na chwilę – „dopóki nie znajdziemy im czegoś w okolicy”. Ale minął miesiąc, potem drugi… Zamiast szukać mieszkania dla nich, Andrzej coraz bardziej wciągał się w ich sprawy. Każdego dnia wracałam z pracy do domu pełnego obcych ludzi.
– Aniu, nie przesadzaj – próbował mnie uspokoić. – Mama po prostu chce dobrze.
– Chce dobrze? To dlaczego codziennie mówi mi, że źle wychowuję dzieci? Że powinnam gotować inaczej? Że powinnam być bardziej… posłuszna?
Andrzej milczał. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. Nigdy nie potrafił przeciwstawić się rodzicom.
Pamiętam pierwszy wieczór, kiedy poczułam się naprawdę samotna we własnym domu. Siedziałam w łazience na zamkniętym sedesie i płakałam w ciszy, żeby dzieci nie słyszały. Zosia i Michał byli coraz bardziej wycofani. Zosia przestała zapraszać koleżanki do domu, Michał zaczął jąkać się przy teściu. A ja? Ja byłam tylko gospodynią we własnych czterech ścianach.
Teściowa – pani Halina – miała swoje zasady. Wszystko musiało być po jej myśli: obiad o trzynastej, pranie w sobotę, dzieci odrabiają lekcje przy stole w kuchni pod jej czujnym okiem. Każda próba sprzeciwu kończyła się cichym fochem albo głośnym komentarzem: „Za moich czasów…”
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W progu usłyszałam głos teściowej:
– Andrzejku, ty musisz postawić tej swojej żonie warunki! Ona cię nie szanuje!
Zamarłam. Stałam za drzwiami i słuchałam dalej.
– Mama… – Andrzej próbował coś powiedzieć.
– Nie ma „mama”! Ty jesteś mężczyzną! To twój dom! – syknęła Halina.
Weszłam do kuchni bez słowa. Spojrzeli na mnie jak na intruza. Poczułam się jak dziecko podsłuchujące rozmowę dorosłych.
– Przepraszam, że przeszkadzam we własnym domu – powiedziałam lodowatym tonem i wyszłam na balkon zapalić papierosa, choć od lat nie paliłam.
Wieczorem Andrzej przyszedł do sypialni.
– Anka… Może byś trochę odpuściła? Mama jest starsza…
– A ja? Ile jeszcze mam wytrzymać? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział.
Z każdym dniem było gorzej. Teściowie zaczęli zapraszać swoich znajomych z miasteczka na kawę do naszego mieszkania. W salonie pojawiły się nowe bibeloty: porcelanowe figurki, haftowane serwetki, stary zegar z kukułką. Mój dom przestał być mój.
Zosia zaczęła mieć problemy w szkole. Wychowawczyni zadzwoniła do mnie:
– Pani Anno, czy coś się dzieje w domu? Zosia jest smutna, zamknięta w sobie…
Serce mi pękło. Wiedziałam, że muszę coś zrobić.
Pewnego wieczoru zebrałam całą rodzinę w salonie.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
Teściowa spojrzała na mnie z wyższością.
– O czym tu gadać? Wszystko jest jasne.
– Nie dla mnie – odpowiedziałam stanowczo. – To jest mój dom i moje dzieci. Nie pozwolę dłużej na to, co się tu dzieje.
Andrzej próbował mnie uciszyć:
– Anka, uspokój się…
– Nie! – krzyknęłam. – Albo wy wszyscy się wyprowadzacie, albo ja zabieram dzieci i wychodzę!
Zapadła cisza. Teść spojrzał na syna:
– No widzisz? Mówiłem ci, że ona zawsze była za dobra dla ciebie.
Andrzej spuścił wzrok.
– Dajcie nam kilka dni – powiedział cicho.
Te dni były najdłuższe w moim życiu. Chodziłam po domu jak cień, dzieci trzymały się mnie kurczowo. W końcu Andrzej spakował rzeczy swoje i rodziców.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek ci to wybaczę – powiedział mi na pożegnanie.
Patrzyłam przez okno na ich odjeżdżający samochód i poczułam ulgę pomieszaną z rozpaczą. Byłam sama z dziećmi w pustym mieszkaniu.
Pierwsze dni były trudne. Dzieci płakały za ojcem, ja płakałam nocami do poduszki. Ale z każdym tygodniem było coraz lepiej. Zosia zaczęła znów zapraszać koleżanki, Michał przestał się jąkać. Ja nauczyłam się spać spokojnie.
Czasem spotykam Andrzeja na mieście. Jest smutny, postarzały. Teściowie wynajęli małe mieszkanie na obrzeżach Warszawy. Nie rozmawiamy ze sobą prawie wcale.
Czy żałuję? Nie. Uratowałam siebie i dzieci przed życiem w cieniu cudzych oczekiwań i pretensji. Czasem tylko zastanawiam się: czy można było to rozwiązać inaczej? Czy każda rodzina musi przejść przez taki dramat?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?