Zostawałam w pracy do późna, by nie wracać do domu. Mój mąż przestał mnie szanować, a ja udawałam, że tego nie widzę. Czy można jeszcze uratować nasze małżeństwo?
— Znowu wracasz po dwudziestej? — głos Michała rozbrzmiewa w słuchawce, gdy stoję na parkingu pod biurem, ściskając kluczyki w spoconej dłoni. — Wiesz, że dzieci już śpią?
Nie odpowiadam od razu. Wpatruję się w światła miasta, które migoczą za szybą mojego auta. Wiem, że powinnam być w domu. Wiem, że powinnam zjeść z nim kolację, zapytać o jego dzień, pocałować dzieci na dobranoc. Ale nie potrafię. Ostatnio dom stał się dla mnie miejscem, którego unikam.
— Miałam dużo pracy — mówię cicho, choć wiem, że to nieprawda. Zostałam po godzinach, bo koleżanka z działu marketingu poprosiła mnie o pomoc przy prezentacji. A może sama się narzuciłam? Może po prostu nie chciałam wracać do pustych rozmów i chłodnych spojrzeń Michała.
— Jasne — rzuca krótko i rozłącza się.
Odkładam telefon i przez chwilę siedzę bez ruchu. W głowie dudni mi jedno pytanie: kiedy to się zaczęło? Kiedy Michał przestał mnie słuchać? Kiedy ja przestałam z nim rozmawiać?
Jeszcze dwa lata temu byliśmy szczęśliwi. Przynajmniej tak mi się wydawało. On pracował jako informatyk w dużej firmie, ja prowadziłam księgowość w lokalnej spółdzielni. Wieczorami siadaliśmy razem na kanapie, oglądaliśmy seriale, śmialiśmy się z głupich żartów dzieci. Ale potem coś się zmieniło.
Najpierw Michał zaczął zostawać dłużej w pracy. Tłumaczył się projektami, ale coraz częściej widziałam go z telefonem w ręku, uśmiechającego się do ekranu. Gdy pytałam, z kim pisze, odpowiadał wymijająco. Potem przyszły ciche dni — rozmowy ograniczone do minimum, wspólne posiłki zamienione w milczenie.
Próbowałam rozmawiać. Próbowałam pytać, czy coś jest nie tak. Ale on tylko wzruszał ramionami.
— Przesadzasz, Aniu — mówił. — Po prostu jestem zmęczony.
A potem ja zaczęłam zostawać dłużej w pracy. Najpierw z konieczności, potem z przyzwyczajenia. W biurze czułam się potrzebna. Ludzie dziękowali mi za pomoc, doceniali moje pomysły. W domu byłam tylko tłem.
Pewnego wieczoru wróciłam wyjątkowo późno. W kuchni paliło się światło. Michał siedział przy stole z laptopem.
— Gdzie byłaś? — zapytał bez podnoszenia wzroku.
— Mówiłam ci, że mam dużo pracy.
— Zawsze masz dużo pracy — prychnął.
Zacisnęłam pięści. Chciałam wykrzyczeć mu w twarz wszystko, co czuję: że jestem zmęczona jego obojętnością, że tęsknię za dawnym Michałem, że boję się tej ciszy między nami bardziej niż samotności. Ale nie powiedziałam nic. Przeszłam obok niego i zamknęłam się w łazience.
Woda leciała długo, a ja płakałam cicho, żeby dzieci nie usłyszały.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
— Aniu, wszystko u was dobrze? — zapytała z troską w głosie.
— Tak, mamo — skłamałam automatycznie.
Ale ona znała mnie za dobrze.
— Słyszałam od sąsiadki, że Michał ostatnio często wychodzi wieczorami…
Zacisnęłam zęby. Plotki zawsze rozchodzą się szybciej niż prawda.
— Mamo, proszę cię…
— Dziecko, jeśli coś jest nie tak, musicie porozmawiać. Nie można tak żyć obok siebie.
Wiedziałam, że ma rację. Ale jak rozmawiać z kimś, kto już dawno przestał słuchać?
W pracy coraz częściej zostawałam po godzinach. Szefowa patrzyła na mnie z uznaniem.
— Aniu, jesteś niezastąpiona! — mówiła z uśmiechem. — Gdyby wszyscy byli tacy zaangażowani…
Czułam dumę i ulgę jednocześnie. Przynajmniej tu ktoś mnie doceniał.
W domu natomiast panowała atmosfera lodowca. Michał coraz częściej zamykał się w swoim gabinecie albo wychodził na długie spacery z psem. Dzieci pytały:
— Mamo, dlaczego tata jest taki smutny?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku i napisałam do niego wiadomość:
„Michał, musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może.”
Nie odpisał przez całą noc.
Rano przy śniadaniu spojrzał na mnie chłodno:
— O czym chcesz rozmawiać? O tym, że cię nie ma w domu? O tym, że dzieci zasypiają beze mnie i bez ciebie?
Zatkało mnie. Chciałam powiedzieć: „To ty zacząłeś! To ty pierwszy odszedłeś!” Ale wiedziałam, że to nie ma sensu.
— Może powinniśmy pójść do terapeuty? — zaproponowałam nieśmiało.
Pokręcił głową.
— Nie potrzebuję psychologa do życia z własną żoną.
Wtedy poczułam prawdziwą rozpacz. Bo jeśli on nie chce walczyć o nas, to kto ma to zrobić?
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak współlokatorzy. Każde zamknięte drzwi bolały coraz bardziej. Każde milczenie było głośniejsze od krzyku.
Aż pewnego dnia dostałam wiadomość od koleżanki z pracy:
„Anka, widziałam twojego męża w kawiarni na rynku… Nie był sam.”
Serce mi stanęło. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i pobiec tam natychmiast. Ale zamiast tego usiadłam przy biurku i zaczęłam płakać.
Wieczorem Michał wrócił późno. Pachniał perfumami, których nigdy nie używał.
— Byłeś gdzieś? — zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie bez emocji.
— Byłem na spotkaniu służbowym.
Nie uwierzyłam mu ani przez chwilę.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie: Czy to już koniec? Czy naprawdę pozwolimy umrzeć temu, co kiedyś było najważniejsze?
Rano spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam kobietę zmęczoną życiem i walką o coś, co chyba już dawno przestało istnieć.
Dziś znów zostałam po godzinach w pracy. Nie dlatego, że musiałam — po prostu bałam się wracać do pustego domu i pustego małżeństwa.
Czy można jeszcze uratować coś, co oboje pozwoliliśmy sobie odebrać? Czy warto walczyć o miłość wtedy, gdy druga strona już dawno się poddała?