Dziadek ożenił się z sąsiadką po śmierci babci i zerwał z nami kontakt. Czy rodzina naprawdę znaczy jeszcze coś dla niego?

– Dziadku, czy ty naprawdę zamierzasz to zrobić? – głos mojej mamy drżał, a w oczach miała łzy. Stałam obok niej, ściskając dłoń mojego młodszego brata, i patrzyłam na dziadka, który wydawał się zupełnie obcy.

Siedzieliśmy w salonie, w którym jeszcze niedawno rozbrzmiewał śmiech babci. Teraz było tu zimno i cicho, jakby ściany wchłonęły całą radość. Dziadek siedział w swoim ulubionym fotelu, wyprostowany, z kamienną twarzą.

– Tak, zamierzam – odpowiedział spokojnie. – Zosiu, mam prawo do szczęścia. Przez czterdzieści dwa lata byłem z waszą mamą. Teraz jej nie ma. Nie chcę być sam.

Mama odwróciła się do mnie i szeptem powiedziała: – On chyba zwariował…

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Babcia zmarła pół roku temu. Wszyscy byliśmy w żałobie, każdy na swój sposób próbował sobie poradzić z pustką. Ale dziadek? On wydawał się wtedy taki zagubiony, cichy, jakby połowa jego duszy odeszła razem z babcią. Przychodziliśmy do niego codziennie – gotowaliśmy obiady, sprzątaliśmy, rozmawialiśmy. Myśleliśmy, że jesteśmy mu potrzebni.

Aż pewnego dnia zobaczyłam przez okno, jak dziadek siedzi na ławce z panią Haliną – sąsiadką z naprzeciwka. Rozmawiali długo, śmiali się. Pomyślałam wtedy: „Może dobrze, że ma kogoś do rozmowy”. Ale nikt z nas nie przypuszczał, że to pójdzie tak daleko.

Wszystko wyszło na jaw dwa tygodnie temu. Dziadek zaprosił nas na obiad i oznajmił: – Ożenię się z Haliną. Już za miesiąc.

Zapanowała cisza. Mama zaczęła płakać, tata wyszedł bez słowa na balkon. Ja poczułam się zdradzona. Jakby dziadek wymazał całą historię naszej rodziny jednym ruchem.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Dziadek przestał odbierać telefony, nie odpowiadał na wiadomości. Kiedy przyszliśmy do niego tydzień po ogłoszeniu zaręczyn, drzwi otworzyła nam Halina.

– Pan Marian nie życzy sobie wizyt – powiedziała chłodno.

Mama rozpłakała się na klatce schodowej. Brat zapytał: – Czy dziadek już nas nie kocha?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

W domu zaczęły się kłótnie. Tata zarzucał mamie, że jest za miękka i powinna „postawić się ojcu”. Mama płakała po nocach i powtarzała: – To nie jest ten sam człowiek…

Ja próbowałam napisać do dziadka list:

„Dziadku,
Nie rozumiem Twojej decyzji. Wiem, że jesteś samotny, ale czy naprawdę musisz odcinać się od nas? Przecież jesteśmy Twoją rodziną! Babcia by tego nie chciała…”

Nie dostałam odpowiedzi.

Wkrótce dowiedzieliśmy się od sąsiadów, że dziadek sprzedał dom i zamieszkał z Haliną w jej mieszkaniu. Podobno wyjechali razem nad morze na tydzień miodowy.

Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca. Wspomnienia z dzieciństwa – wakacje u dziadków na działce, wspólne pieczenie szarlotki, opowieści przy kominku – wszystko nagle straciło sens.

W rodzinie narastała frustracja. Ciocia Basia przestała rozmawiać z mamą, bo uważała, że „to przez nią ojciec odszedł”. Wujek Jarek napisał do mnie na Messengerze: „Może lepiej zostawić go w spokoju? Skoro tak wybrał…”

Ale ja nie potrafiłam odpuścić.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam pod blok Haliny. Stałam tam długo, aż w końcu zobaczyłam dziadka wychodzącego ze śmieciami.

– Dziadku! – zawołałam.

Spojrzał na mnie zaskoczony, potem spuścił wzrok.

– Marto… Nie powinno cię tu być.

– Dlaczego? Przecież jestem twoją wnuczką! – głos mi się załamał.

– To już nie twoja sprawa – powiedział cicho i odszedł.

Stałam tam jeszcze długo, próbując zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Czy można tak po prostu przekreślić rodzinę? Czy nowa miłość naprawdę jest ważniejsza niż dzieci i wnuki?

Wróciłam do domu i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z kubkiem herbaty.

– Byłaś u niego? – zapytała bez nadziei.

Pokiwałam głową.

– I?

– On… on już nie chce mieć z nami nic wspólnego.

Mama rozpłakała się po raz kolejny tej jesieni.

Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Święta spędziliśmy bez dziadka po raz pierwszy w życiu. Na stole zabrakło jego ulubionych pierogów i opowieści o dawnych czasach. Brat zapytał: – Czy on kiedyś wróci?

Nie wiem.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można kochać kogoś przez całe życie i nagle przestać? Czy rodzina naprawdę znaczy jeszcze coś dla ludzi starszego pokolenia? A może to my czegoś nie rozumiemy?

Może powinnam była bardziej go wspierać? Może powinniśmy byli pozwolić mu być szczęśliwym na swój sposób?

Ale czy szczęście jednego człowieka może być budowane na cierpieniu całej rodziny?

Czy ktoś z was potrafi mi to wytłumaczyć? Czy wy też kiedyś poczuliście się zdradzeni przez kogoś najbliższego?