Mój syn krzyczy, że jestem naiwna – czy naprawdę nie widzę prawdy?
– Mamo, czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje?! – głos Bartka odbijał się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stał w progu kuchni, zaciśnięte pięści, twarz czerwona od gniewu. Ja, z kubkiem herbaty w dłoniach, czułam jak drżą mi palce. Znowu to samo. Od tygodni powtarzał mi, że jestem naiwna, że ktoś mnie wykorzystuje.
– Bartek, proszę cię, nie zaczynaj znowu… – próbowałam mówić spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. Przecież to ja byłam matką! To ja go wychowałam sama po tym, jak jego ojciec odszedł do innej kobiety. To ja przez lata dźwigałam na barkach ciężar codzienności, żeby niczego mu nie brakowało.
Ale Bartek nie dawał za wygraną. – Mamo, ten facet cię oszukuje! Nie widzisz tego? Przecież on tylko chce twoich pieniędzy! – wykrzyczał, a ja poczułam się jak dziecko przyłapane na kłamstwie.
Chodziło o Marka. Poznałam go pół roku temu przez internet. Był wdowcem, mieszkał w Radomiu, miał dorosłą córkę i wnuka. Pisaliśmy do siebie codziennie, dzwoniliśmy wieczorami. Marek był czuły, troskliwy, potrafił słuchać. Po raz pierwszy od lat czułam się ważna dla kogoś innego niż własny syn.
Bartek nigdy go nie polubił. Od początku był podejrzliwy. Gdy dowiedział się, że Marek poprosił mnie o pożyczkę na naprawę samochodu, wpadł w szał.
– Mamo, on cię naciąga! – powtarzał jak mantrę. – Przecież nawet go nie widziałaś na żywo! Skąd wiesz, że to nie jakiś oszust?
Zaciskałam zęby. Wiedziałam, że Bartek chce dla mnie dobrze, ale miałam już dość tej podejrzliwości. Czy naprawdę nie mogłam mieć odrobiny szczęścia? Czy zawsze musiałam być tylko matką i opiekunką?
Pewnego wieczoru usiadłam sama przy stole. W mieszkaniu panowała cisza – Bartek wyszedł trzaskać drzwiami po kolejnej kłótni. Wpatrywałam się w telefon. Wiadomość od Marka: „Kochana, bardzo ci dziękuję za pomoc. Obiecuję oddać wszystko do końca miesiąca”.
Wtedy zadzwoniła moja siostra, Anka.
– Słuchaj, Hania – zaczęła bez ogródek – Bartek do mnie dzwonił. Martwi się o ciebie. Może rzeczywiście powinnaś być ostrożniejsza?
Westchnęłam ciężko.
– Anka, ja już nie mam siły walczyć z całym światem. Chcę być po prostu szczęśliwa.
– Ale czy to szczęście nie jest zbyt ryzykowne? – zapytała cicho.
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Marek coraz częściej prosił o drobne przysługi: a to doładowanie telefonu, a to przelew na lekarstwa dla wnuka. Bartek patrzył na mnie z wyrzutem i coraz częściej zamykał się w swoim pokoju.
Pewnej nocy usłyszałam jego płacz za ścianą. Zamarłam. Mój dorosły syn płakał przez sen jak mały chłopiec. Wtedy coś we mnie pękło.
Rano podeszłam do niego ostrożnie.
– Bartek… możemy porozmawiać?
Nie patrzył mi w oczy.
– Boję się o ciebie, mamo – wyszeptał w końcu. – Nie chcę cię stracić tak jak taty.
Objęłam go mocno. Poczułam jego drżące ramiona i nagle zrozumiałam: on nie walczy ze mną, tylko o mnie.
Postanowiłam sprawdzić Marka. Z pomocą Bartka i jego kolegi informatyka przejrzeliśmy internet. Okazało się, że zdjęcia Marka były skradzione z profilu jakiegoś lekarza z Gdańska. Numer telefonu prowadził do zagranicznej karty SIM.
Serce mi pękło. Wszystko runęło w jednej chwili – nadzieja na miłość, poczucie własnej wartości, wiara w ludzi.
Bartek był przy mnie cały czas. Nie mówił „a nie mówiłem”, tylko po prostu był – robił herbatę, tulił mnie do snu jak kiedyś ja jego.
Minęły tygodnie zanim odzyskałam równowagę. Zgłosiłam sprawę na policję i zaczęłam chodzić na terapię dla osób oszukanych przez internetowych naciągaczy.
Dziś wiem jedno: zaufanie to dar i przekleństwo jednocześnie. Chciałam wierzyć w dobro ludzi tak bardzo, że przestałam słuchać tych, którzy kochali mnie najbardziej.
Czasem patrzę na Bartka i pytam siebie: czy można kochać za bardzo? Czy matka powinna zawsze ufać swojemu dziecku – nawet wtedy, gdy prawda boli najbardziej?
A wy? Czy mieliście kiedyś sytuację, gdy serce chciało wierzyć w coś innego niż rozum?