Między dwoma światami: Walka Michaliny o akceptację
– Znowu nie tak, Michalino! – głos pani Klaudii przeszył ciszę jak nóż. – Zobacz, jak to zrobiła Aneta. Wszystko było zawsze na czas, czysto, porządnie…
Zacisnęłam dłonie na brzegu stołu, czując jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać. Nie przy niej. Nie po raz kolejny.
„Dlaczego zawsze muszę być porównywana do tej kobiety?” – myślałam gorączkowo. „Przecież jestem inna. Przecież staram się najlepiej jak potrafię.”
Ale dla pani Klaudii nigdy nie byłam wystarczająca. Byłam tylko tą drugą żoną jej syna, Romanem, który – jak sama często powtarzała – „zasługiwał na coś lepszego”.
Wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Miałam dziewięć lat, kiedy mama zostawiła mnie pod opieką babci w Polsce. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, dlaczego muszę wracać z Niemiec, gdzie się urodziłam i gdzie wszystko było znajome. Mama powiedziała tylko:
– Muszę wyjechać za pracą. Babcia się tobą zajmie.
Babcia była dla mnie obca. Pachniała lawendą i starymi książkami, mówiła cicho i nieśmiało. W jej mieszkaniu panowała cisza, którą przerywał tylko stukot jej drutów do robótek ręcznych.
Pierwsze miesiące były koszmarem. Tęskniłam za mamą, za niemieckim podwórkiem, za koleżankami. Babcia próbowała być miła, ale czułam, że się mnie boi. Byłam dla niej obcą dziewczynką z innym akcentem, innymi zwyczajami.
– Michasiu, nie płacz już – mówiła czasem nieporadnie, głaszcząc mnie po głowie. – Wszystko się ułoży.
Ale nie układało się. Mama dzwoniła coraz rzadziej. W końcu przestała odbierać moje telefony.
W szkole byłam „tą z Niemiec”. Dzieci śmiały się z mojego akcentu, z tego, że nie znałam polskich piosenek ani zabaw. Nauczycielka matematyki raz powiedziała:
– Michalina musi się bardziej starać. W Niemczech chyba nie uczą porządnie.
Zaciskałam zęby i milczałam. Z czasem nauczyłam się nie płakać przy innych.
Babcia próbowała mnie wychować po swojemu – surowo, ale sprawiedliwie. Nigdy nie krzyczała, ale jej milczenie bolało bardziej niż najgorsze słowa.
Kiedy miałam szesnaście lat, babcia zachorowała. Opiekowałam się nią najlepiej jak potrafiłam – gotowałam zupy, robiłam zakupy, podawałam leki. Czułam się wtedy potrzebna po raz pierwszy od dawna.
Babcia zmarła w listopadzie. Było zimno i padał deszcz ze śniegiem. Na pogrzebie stałam sama pod czarnym parasolem. Mama nie przyjechała.
Po śmierci babci trafiłam do domu dziecka na pół roku. Tam nauczyłam się walczyć o siebie – dosłownie i w przenośni. Zrozumiałam, że nikt nie będzie mnie chronił.
Po maturze wynajęłam pokój w starej kamienicy na Pradze i zaczęłam pracować w sklepie spożywczym. Tam poznałam Romana.
Roman był starszy ode mnie o dziesięć lat, miał już za sobą jedno małżeństwo i syna – Kubę. Był czuły, opiekuńczy, potrafił słuchać. Przy nim po raz pierwszy poczułam się bezpieczna.
– Michalina, jesteś taka inna niż Aneta – mówił czasem z uśmiechem. – Spokojniejsza…
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że to „inna” będzie moim przekleństwem.
Pobraliśmy się po dwóch latach znajomości. Ślub był skromny – tylko najbliżsi znajomi Romana i jego matka, pani Klaudia.
Już wtedy wiedziałam, że mnie nie lubi.
– Romanie, czy ty naprawdę musisz się wiązać z dziewczyną bez rodziny? – zapytała go kiedyś przy mnie.
Roman objął mnie ramieniem.
– Mamo, Michalina jest moją rodziną.
Ale dla niej nigdy nią nie byłam.
Kiedy urodził się nasz syn Staś, miałam nadzieję, że coś się zmieni. Pani Klaudia przychodziła do nas codziennie, ale zamiast pomagać, krytykowała wszystko:
– Aneta karmiła Kubę piersią do dwóch lat…
– Aneta zawsze miała porządek w domu…
– Aneta gotowała lepszy rosół…
Czułam się jak cień tej kobiety, której nawet nie znałam.
Roman próbował mnie bronić:
– Mamo, daj już spokój! Michalina robi wszystko najlepiej jak potrafi!
Ale pani Klaudia tylko wzdychała ciężko i patrzyła na mnie z politowaniem.
Najgorzej było w święta. Wigilie u teściowej były dla mnie koszmarem:
– Michalina, ty może usiądź z dziećmi… Aneta zawsze pomagała przy stole…
Kuba patrzył na mnie z góry – był już nastolatkiem i wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że jestem „obca”.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę pani Klaudii z sąsiadką przez drzwi kuchni:
– Ona nigdy nie będzie jak Aneta… Roman mógłby znaleźć sobie kogoś lepszego…
Poczułam wtedy taki ból w sercu, że musiałam wyjść na balkon i głęboko oddychać.
Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Roman był coraz bardziej rozdarty między mną a matką.
– Może powinniśmy wyjechać do innego miasta? – zaproponowałam kiedyś cicho.
– Nie mogę zostawić mamy samej – odpowiedział Roman bez wahania.
Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.
Staś rósł szybko. Był moim promykiem słońca – jedynym powodem do uśmiechu. Ale nawet przy nim pani Klaudia potrafiła znaleźć powód do krytyki:
– Za lekko go ubierasz…
– Za późno kładziesz spać…
– Za mało czytasz mu książek…
Pewnego dnia Staś zachorował poważnie na zapalenie płuc. Spędziłam z nim trzy noce w szpitalu bez snu i jedzenia. Roman był wtedy w delegacji.
Pani Klaudia przyszła do szpitala tylko raz:
– Gdyby Aneta była matką Stasia, pewnie by nie zachorował…
To był moment przełomowy. Wróciwszy do domu po wyjściu Stasia ze szpitala, usiadłam przy stole i spojrzałam Romanowi prosto w oczy:
– Nie dam już rady tak żyć – powiedziałam drżącym głosem. – Albo coś się zmieni, albo odejdę.
Roman milczał długo. W końcu powiedział:
– Kocham cię, Michalina… Ale mama jest sama…
Wtedy zrozumiałam: nigdy nie będę dla niego najważniejsza.
Spakowałam rzeczy swoje i Stasia i wyprowadziłam się do wynajętej kawalerki na obrzeżach miasta. Przez pierwsze tygodnie płakałam każdej nocy ze strachu i samotności.
Ale potem zaczęło być lepiej. Znalazłam pracę jako opiekunka w żłobku. Staś miał nowych kolegów i coraz rzadziej pytał o tatę.
Roman odwiedzał nas co weekend. Próbował naprawić to, co się rozpadło:
– Może wrócisz? Mama obiecała się zmienić…
Ale ja już wiedziałam swoje:
– Romanie… ja też zasługuję na szczęście.
Dziś mija rok od tamtej rozmowy przy stole. Staś śpi spokojnie obok mnie. Czasem myślę o babci – czy byłaby ze mnie dumna?
Czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy da się kiedyś przestać być „tą drugą”? Może Wy mi powiecie…