Przypadkowa żona: jak zostałem mężem przez majtki i zwykły upór

— Wkładaj te majtki i wychodź! Za pięć minut będę pod twoją klatką! — wrzasnąłem do słuchawki, gdy tylko odebrała. Szczerze mówiąc, z tymi majtkami to tylko tak, dla żartu. Myślałem, że się zaśmieje. A ona nagle zamilkła, po czym szepnęła: — Skąd wiesz, że nie mam na sobie żadnych?

Zamurowało mnie. Przez chwilę słyszałem tylko jej oddech i bicie własnego serca. To był ten moment, kiedy żart wymknął się spod kontroli. Zawsze byłem typem, który rzuca głupie teksty, żeby rozładować napięcie, ale tego się nie spodziewałem.

Ola była moją przyjaciółką od liceum. Zawsze powtarzała, że jestem najbardziej upartym człowiekiem na świecie. Ja twierdziłem, że to ona jest mistrzynią w tej dziedzinie. Nasze kłótnie były legendarne — raz o to, kto pierwszy zaparzy kawę, innym razem o to, czy lepiej mieszkać w Warszawie czy w Krakowie. Ale tego wieczoru wszystko się zmieniło.

Zbiegłem po schodach, trzaskając drzwiami tak głośno, że sąsiadka z dołu wyszła sprawdzić, czy znowu coś rozlałem na klatce. Ola już czekała pod blokiem, oparta o latarnię. Miała na sobie stary sweter i dżinsy — wyglądała zwyczajnie, a jednak coś było inaczej. Patrzyła na mnie tak intensywnie, jakby chciała prześwietlić moją duszę.

— To co? — zapytała cicho. — Jedziemy?

Nie wiedziałem jeszcze dokąd. Wsiadłem za kierownicę i ruszyliśmy przed siebie. Przez pierwsze minuty milczeliśmy. W radiu leciała jakaś stara piosenka Perfectu. W końcu Ola odezwała się pierwsza:

— Wiesz, że twoja matka dzwoniła do mnie dzisiaj trzy razy?

Zacisnąłem dłonie na kierownicy.

— I co chciała?

— Pytała, czy już się zdecydowałeś. Że czas najwyższy się ustatkować.

Prychnąłem.

— Typowa ona.

Ola uśmiechnęła się smutno.

— Powiedziałam jej, że jesteś uparty jak osioł i pewnie nigdy nie dojdziesz do żadnego wniosku.

— Dzięki za wsparcie — rzuciłem ironicznie.

Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Potem Ola powiedziała coś, co zmieniło wszystko:

— A może byśmy im pokazali? Może byśmy się pobrali? Tak dla jaj.

Zahamowałem gwałtownie na poboczu.

— Zwariowałaś?

Wzruszyła ramionami.

— I tak wszyscy myślą, że jesteśmy razem. Twoja matka już rozsyła zaproszenia na ślub, moja babcia szykuje pierogi na wesele. Może po prostu im to damy?

Patrzyłem na nią przez długą chwilę. W jej oczach widziałem coś więcej niż żart. Może desperację? Może tęsknotę za czymś prawdziwym? A może po prostu chęć udowodnienia wszystkim wokół, że potrafi postawić na swoim.

— Dobra — powiedziałem w końcu. — Ale pod jednym warunkiem: ty załatwiasz wszystko z urzędem.

Ola roześmiała się głośno.

— Umowa stoi!

I tak zaczęło się nasze przypadkowe małżeństwo. Wszystko działo się jak we śnie. Najpierw formalności — biegaliśmy po urzędach z papierami, śmialiśmy się z poważnych min urzędniczek i robiliśmy sobie selfie pod tabliczką „Urząd Stanu Cywilnego”. Potem przyszły przygotowania do wesela — a raczej do rodzinnej kolacji w domu moich rodziców.

Moja matka była zachwycona. Wreszcie mogła pochwalić się przed sąsiadkami, że jej syn „wreszcie dorósł”. Ojciec tylko kiwał głową i mruczał coś pod nosem o „głupich pomysłach młodych”. Rodzina Oli była bardziej sceptyczna — jej ojciec patrzył na mnie spod byka przez całe spotkanie zaręczynowe.

Wszystko szło zgodnie z planem aż do dnia ślubu. Wtedy zaczęły się schody.

Ola przyszła do mnie rano z walizką.

— Co ty robisz? — zapytałem zdziwiony.

— Przeprowadzam się do ciebie. Przecież będziemy małżeństwem.

Patrzyłem na nią z niedowierzaniem.

— Myślałem, że to tylko taki żart… że po ślubie każdy wraca do siebie…

Ola spojrzała na mnie poważnie.

— Ja nie żartuję z takich rzeczy.

I wtedy dotarło do mnie, że to wszystko wymknęło się spod kontroli. Że już nie chodzi o udawanie przed rodziną czy żarty z majtkami. To było prawdziwe życie — z całym jego bałaganem i nieprzewidywalnością.

Pierwsze tygodnie wspólnego mieszkania były jak pole minowe. Kłóciliśmy się o wszystko: o to, kto wynosi śmieci, kto kupuje chleb, kto zostawił skarpetki w łazience. Ola była uparta jak zawsze — nie odpuszczała nawet najmniejszej sprawy. Ja próbowałem zachować spokój, ale często wybuchałem.

Pewnego wieczoru wróciłem późno z pracy. Ola siedziała w kuchni i płakała.

— Co się stało? — zapytałem zaniepokojony.

— Twoja matka była dziś u mnie — wyszeptała przez łzy. — Powiedziała, że nigdy nie będę dla ciebie wystarczająco dobra.

Poczułem wściekłość. Wybiegłem z mieszkania i zadzwoniłem do matki jeszcze tego samego wieczoru.

— Mamo, przestań mieszać się w moje życie! To ja wybrałem Olę i to moja sprawa!

Matka milczała przez chwilę, a potem powiedziała cicho:

— Chcę tylko twojego szczęścia…

Ale ja już wiedziałem swoje: szczęście trzeba budować samemu.

Z czasem nauczyliśmy się żyć razem. Były wzloty i upadki, śmiech i łzy. Czasem patrzyliśmy na siebie i pytaliśmy: „Jak to się stało? Jak doszło do tego wszystkiego?” Ale nigdy nie żałowałem tej decyzji — nawet jeśli była podjęta przez przypadek i upór.

Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę na Olę, która krząta się przy garnkach. Myślę o tym wszystkim, co nas spotkało — o żartach, kłótniach i chwilach zwątpienia. Czy przypadek naprawdę istnieje? Czy może wszystko jest wynikiem naszych wyborów? Może czasem trzeba po prostu założyć te przysłowiowe majtki i wyjść naprzeciw życiu — nawet jeśli nie wiemy, dokąd nas to zaprowadzi.