Powrót do korzeni: Między tęsknotą a rozczarowaniem
— No wreszcie jesteś! — głos Zofii Kowalskiej rozbrzmiał w progu, gdy jeszcze nie zdążyłem dobrze postawić walizki na podłodze. Jej uścisk był mocny, pachniała świeżym chlebem i czymś jeszcze, co zawsze kojarzyło mi się z domem. Dzieci już czekały na mnie w kuchni, a ich oczy błyszczały radością. Przez chwilę poczułem się jak bohater powracający z dalekiej wyprawy, choć w rzeczywistości byłem tylko zmęczonym facetem po długiej podróży z Lizbony przez Warszawę aż tutaj, do małej wsi pod Lublinem.
— Tato! — wykrzyknęła Marysia, rzucając mi się na szyję. — Przywiozłeś coś z Portugalii?
Uśmiechnąłem się, wyciągając z kieszeni małą paczuszkę z kolorowymi kafelkami azulejos. — Dla ciebie i dla Kacpra — powiedziałem, patrząc na syna, który już rozpakowywał moją walizkę w poszukiwaniu słodyczy.
Zofia patrzyła na nas z czułością, ale w jej oczach dostrzegłem cień niepokoju. — Chodź, usiądź. Zrobiłam twoją ulubioną zupę ogórkową. Musisz być głodny po takiej podróży.
Usiadłem przy stole, czując jak zmęczenie powoli ustępuje miejsca ciepłu rodzinnego domu. Ale coś wisiało w powietrzu. Zofia była uprzejma, ale spięta. Dzieci szeptały coś między sobą, a ja nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że nie wszystko jest tak, jak być powinno.
— A gdzie Anka? — zapytałem w końcu o moją żonę.
Zofia spuściła wzrok. — Pojechała do miasta… miała coś do załatwienia. Wróci późno.
Znałem ten ton. Coś było nie tak. Przez cały wieczór próbowałem wyciągnąć od Zofii jakiekolwiek informacje, ale ona tylko krzątała się po kuchni, udając, że wszystko jest w porządku. Dzieci były niespokojne, a ja czułem narastający niepokój.
Noc była ciężka. Leżałem na starym łóżku w pokoju gościnnym, słuchając odgłosów wsi za oknem: szczekania psa, pohukiwania sowy, dalekiego stukotu pociągu. Myśli kłębiły mi się w głowie. Czy Anka mnie unika? Czy coś się stało podczas mojej nieobecności?
Rano obudził mnie zapach świeżo parzonej kawy i rozmowy dochodzące z kuchni. Zszedłem na dół i zobaczyłem Ankę siedzącą przy stole z Zofią. Ich twarze były napięte.
— Dzień dobry — powiedziałem ostrożnie.
Anka spojrzała na mnie chłodno. — Musimy porozmawiać — rzuciła bez zbędnych powitań.
Zofia szybko wyszła z kuchni, zostawiając nas samych.
— O co chodzi? — zapytałem, czując jak serce zaczyna mi walić.
Anka milczała przez chwilę, patrząc przez okno na ogród. — Wiesz… kiedy cię nie było, dużo myślałam. O nas. O dzieciach. O tym wszystkim.
— Co masz na myśli?
— Nie wiem, czy jeszcze potrafimy być razem — powiedziała cicho. — Ty ciągle wyjeżdżasz za granicę za pracą, a ja tu zostaję sama z dziećmi i twoją matką… To nie jest życie, o jakim marzyłam.
Poczułem, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przecież robiłem to wszystko dla nich! Pracowałem ciężko, żeby zapewnić rodzinie lepszy byt. Ale czy naprawdę ich słuchałem? Czy zauważałem ich potrzeby?
— Anka… ja… przecież robię to wszystko dla was…
— A może dla siebie? — przerwała mi ostro. — Może uciekasz przed odpowiedzialnością? Przed nami?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. W głowie miałem mętlik. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, którą przerywało tylko tykanie zegara na ścianie.
W końcu Anka wstała i wyszła z kuchni. Zostałem sam ze swoimi myślami i poczuciem winy.
Dzień ciągnął się niemiłosiernie długo. Zofia próbowała udawać, że wszystko jest normalnie: piekła ciasto, rozmawiała z dziećmi o szkole, ale widziałem jej zatroskane spojrzenia rzucane ukradkiem w moją stronę.
Po południu wyszedłem na spacer po polach. Wieś była taka sama jak zawsze: stare chałupy, zapach świeżo skoszonej trawy, sąsiad Heniek naprawiający traktor przed stodołą.
— Wróciłeś! — krzyknął Heniek z daleka. — I co tam za granicą? Lepiej niż tu?
Uśmiechnąłem się smutno. — Różnie bywa… Czasem człowiek tęskni za domem bardziej niż myśli.
Heniek pokiwał głową ze zrozumieniem. — Pamiętaj tylko, żeby nie przegapić tego, co najważniejsze… Bo potem można żałować.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole do kolacji. Atmosfera była napięta jak struna. Dzieci próbowały żartować, Zofia opowiadała o nowej sąsiadce, ale nikt nie słuchał uważnie.
Kiedy dzieci poszły spać, Zofia usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała mi prosto w oczy.
— Synu… wiem, że życie nie jest łatwe. Ale czasem trzeba zatrzymać się i zastanowić, co jest naprawdę ważne. Rodzina to nie tylko pieniądze i prezenty z zagranicy…
Poczułem łzy napływające do oczu. Tak bardzo chciałem być dobrym ojcem i mężem… Ale czy jeszcze potrafię to naprawić?
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Słuchałem ciszy domu i zastanawiałem się nad słowami Zofii i Anki. Może rzeczywiście uciekam przed odpowiedzialnością? Może za bardzo skupiłem się na pracy i zapomniałem o tym, co najważniejsze?
Rano obudził mnie śpiew ptaków za oknem i promienie słońca wpadające do pokoju przez firankę. Spojrzałem na dzieci śpiące spokojnie obok siebie i poczułem dziwny spokój.
Może jeszcze nie wszystko stracone? Może warto zawalczyć o rodzinę zanim będzie za późno?
Czasem zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla tych, których kochamy? I czy potrafimy dostrzec ich potrzeby zanim będzie za późno? Co wy byście zrobili na moim miejscu?