Zignorowana matka: Poruszająca historia Barbary i Tymka
– Tymek! – zawołałam, ledwo łapiąc oddech, gdy zobaczyłam go po drugiej stronie alejki w parku Saskim. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Ludzie mijali mnie obojętnie, dzieci śmiały się na placu zabaw, a ja stałam jak wryta, patrząc na własnego syna, który… odwrócił wzrok. Udawał, że mnie nie widzi. Moje serce ścisnęło się z bólu, jakby ktoś je ścisnął w pięści.
Przez chwilę miałam nadzieję, że to pomyłka. Może się spieszy? Może nie poznał mnie w nowym płaszczu? Ale nie. Gdy podeszłam bliżej, spojrzał na mnie przelotnie – chłodno, obojętnie – i przeszedł obok, jakbym była zupełnie obcą osobą. Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez tyle lat byłam dla niego wszystkim – matką, ojcem, przyjaciółką. Sama go wychowywałam po tym, jak jego ojciec zostawił nas dla innej kobiety. Pracowałam na dwa etaty: rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam biura. Wszystko po to, by Tymek miał buty na zimę i mógł jeździć na szkolne wycieczki.
Pamiętam te noce, kiedy wracałam do domu zmęczona do granic możliwości. On już spał, a ja siadałam przy jego łóżku i patrzyłam na niego – taki spokojny, taki niewinny. Obiecywałam sobie wtedy, że nigdy nie pozwolę mu poczuć się samotnym czy niekochanym. Nawet kiedy miał trudności w szkole i nauczyciele mówili mi, że jest zamknięty w sobie, nie poddawałam się. Rozmawiałam z nim godzinami, tłumaczyłam świat, przytulałam.
A teraz? Teraz mój własny syn przechodzi obok mnie jak obcy człowiek.
Usiadłam na ławce i poczułam łzy napływające do oczu. Próbowałam sobie przypomnieć moment, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Może to było wtedy, gdy poszedł na studia do Warszawy? Zawsze był ambitny – chciał być kimś więcej niż jego matka woźna. Byłam z niego dumna, choć czasem czułam ukłucie zazdrości o świat, do którego nie miałam dostępu. Gdy przyjeżdżał do domu na święta, coraz częściej rozmawiał przez telefon z nowymi znajomymi. Zaczynał mówić o rzeczach, których nie rozumiałam: startupy, networking, coaching… Czułam się coraz bardziej wykluczona z jego życia.
Ostatni raz odwiedził mnie pół roku temu. Przyniósł mi kawę z modnej kawiarni i przez godzinę opowiadał o swojej pracy w korporacji. Siedziałam naprzeciwko niego i widziałam w jego oczach niecierpliwość – jakby chciał już wyjść. Wtedy zapytałam: „Tymek, czy ty jeszcze mnie potrzebujesz?”
Spojrzał na mnie zaskoczony i odpowiedział: „Mamo, jestem dorosły. Musisz pozwolić mi żyć własnym życiem.”
Wtedy jeszcze nie rozumiałam, jak bardzo się oddalamy.
W parku próbowałam zebrać myśli. Może powinnam była być bardziej stanowcza? Może za bardzo go rozpieszczałam? A może to ja nie potrafię zaakceptować tego, że dorósł? Przypomniały mi się słowa mojej matki: „Dzieci są tylko pożyczone.” Ale przecież matka nigdy nie przestaje kochać.
Nagle usłyszałam za sobą głosy – Tymek rozmawiał z jakąś dziewczyną. Śmiali się razem. Zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro – dla niej miał czas i uśmiech, dla mnie tylko obojętność.
Zebrałam się na odwagę i podeszłam do nich.
– Cześć Tymek – powiedziałam cicho.
On spojrzał na mnie chłodno.
– Przepraszam panią, chyba pani mnie z kimś myli – odpowiedział głośno.
Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona.
– To twoja mama? – zapytała szeptem.
Tymek wzruszył ramionami.
– Nie wiem, o co chodzi tej pani – powiedział i odszedł z dziewczyną.
Stałam tam jeszcze chwilę oszołomiona. Czułam się upokorzona i zdradzona przez własne dziecko. Jak mogło do tego dojść? Czy naprawdę aż tak mu przeszkadzam? Czy wstydzi się mnie?
Wróciłam do domu pieszo przez pół miasta. Każdy krok był ciężki jak ołów. W głowie kłębiły mi się myśli: może powinnam była więcej wymagać? Może za bardzo go chroniłam przed światem? A może po prostu nie zasługuję na jego miłość?
Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka pani Halina.
– Barbaro, co się stało? Wyglądasz jak cień człowieka.
Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. Pani Halina pokiwała głową ze współczuciem.
– Dzieci czasem zapominają o tym, co dla nich robimy – powiedziała cicho. – Ale serce matki nigdy nie zapomina.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o Tymku jako o małym chłopcu – tym samym, który tulił się do mnie po koszmarze sennym i prosił o bajkę na dobranoc. Gdzie podział się ten chłopiec? Czy naprawdę dorosłość musi oznaczać odrzucenie rodzica?
Następnego dnia napisałam do niego wiadomość: „Tymek, kocham cię i zawsze będę twoją mamą. Jeśli kiedyś będziesz mnie potrzebował – jestem tu.” Nie odpisał.
Minęły tygodnie. Każdego dnia sprawdzałam telefon z nadzieją na wiadomość od niego. Nic. W pracy byłam rozkojarzona, sąsiadki patrzyły na mnie ze współczuciem. Czułam się coraz bardziej samotna.
Czasem zastanawiam się: czy miłość matki naprawdę wystarczy? Czy można kochać za dwoje? A może są takie rany w rodzinie, których nie da się już zagoić?
Może ktoś z was zna odpowiedź na to pytanie? Bo ja już sama nie wiem…